Opracował: dr Krzysztof Danielewicz

Niniejszy tekst jest fragmentem książki autora „Przeżyć szkołę, bezpieczeństwo w szkole teoria i praktyka”, Warszawa 2021 r.

Często powtarzanym argumentem w przypadku zamachów czy niebezpiecznych wydarzeń w szkołach z udziałem uczniów jest twierdzenie, że jednym z głównych powodów agresji u dzieci i młodzieży są brutalne gry komputerowe. Sprawcy z Columbine byli fanami tzw. strzelanki Doom, która została wydana w 1993 r. Do zamachu wszyscy grali w gry i nie było w tym nic dziwnego. Po zamachu w niektórych szkołach miała miejsce stygmatyzacja uczniów noszących czarne skórzane płaszcze, mimo że poza strojem nie przejawiali żadnych podejrzanych symptomów. Niektórzy byli po prostu fanami filmu „Matrix” i gier komputerowych. Podobnie było w Niemczech, kiedy to bezpośrednio po zamachu w Erfurcie politycy niemieccy obciążali winą za zamach brutalne gry komputerowe i programy telewizyjne. Kanclerz Gerhard Schroeder spotkał się nawet w tej sprawie z nadawcami, by przedyskutować problem[1].

Media, internet czy gry komputerowe są jednak nieodłączną częścią życia dzieci i młodzieży. Wzbogacanie życia o te obszary aktywności może mieć na młodych ludzi pozytywny wpływ, m.in. pomaga nawiązywać relacje z rówieśnikami i budować kapitał społeczny. Pozytywne efekty gier komputerowych były przedmiotem wielu badań. W ostatnim czasie przeprowadzono badania wpływu gier zawierających przemoc na młodych ludzi. Według nich, u 16-letnich chłopców, którzy w ogóle nie grają w gry komputerowe, wzrasta ryzyko problemów społecznych w porównaniu do ich grających rówieśników umiarkowanie często lub często. Nastolatkowie, którzy grają regularnie, mają wyższą samoocenę, bliższe relacje z rodzicami niż ci, którzy nie grają w ogóle.

Dzieci i młodzież są szczególnie narażeni na negatywne skutki rozrywek pełnych przemocy. Skutki są szczególnie bolesne dla młodych ludzi, którzy są słabi psychicznie, społecznie wykluczeni i wykazują oznaki brutalnych zachowań. Głównym problemem jest obojętnienie gracza na przemoc i utożsamianie się bardziej ze sprawcą niż ofiarą. Kolejnym problemem jest ograniczanie spektrum społecznego w efekcie spędzania coraz większej ilości czasu na graniu.

Niestety często badania dotyczące negatywnego wpływu brutalnych gier komputerowych na dzieci i młodzież są sprzeczne. Zwolennicy gier komputerowych zarzucają badaniom, że są one dalekie od wiarygodności, a wyniki badań są sztuczne. Niektórzy badacze rozwinęli teorię, według której media pełne przemocy zwiększają tendencję do brutalnych zachowań, niepokoju, agresywności i tworzą warunki do zachowań niebezpiecznych. Według nich, granie w gry przez dłuższy czas ma wpływ na zmianę osobowości, która z kolei wpływa na jego najbliższe środowisko. Osoba taka może dążyć do kontaktów z grupami skłonnymi do stosowania przemocy. Agresywna osobowość i środowisko prowadzą do większego zapotrzebowania na pełne przemocy media, co staje się swojego rodzaju błędnym kołem. W jednym z badań dzieci były monitorowane przez okres od dwóch do sześciu miesięcy. Okazało się, że dzieci grające w gry pełne przemocy przejawiały tendencję do widzenia świata w bardziej agresywnym świetle. Poza tym mówiły i zachowywały się w bardziej agresywny sposób. Ich mniej prospołeczne zachowania sprawiały, że dzieci zaczęły być stopniowo odrzucane przez grupę rówieśniczą. Bez względu na poglądy wszyscy zainteresowani zgadzają się, że dzieci i młodzież powinny być chronieni przed grami pełnymi brutalnych scen[2].

Bruce Bartholow, profesor psychologii na University of Missouri, oraz jego zespół w 2011 r. przeprowadzili ciekawy eksperyment. Profesor poddał badaniu 70 młodych ludzi, którzy przez 25 minut grali w brutalne i zwykłe gry wideo. Natychmiast po zakończeniu gry badani oglądali różne zdjęcia neutralne, np. chłopiec na rowerze lub brutalne, np. mężczyzna, który trzyma pistolet w ustach innego człowieka. Następnie badani mieli zacząć krzyczeć. Poziomem hałasu mierzono agresję. Badacze zauważyli, że osoby, które grały w brutalne gry jak: Call of Duty, Hitman, Killzone czy Grand Theft Auto, wydawali głośniejsze dźwięki od tych, którzy grali w gry bez agresji i przemocy. Dodatkowo osoby grające w gry pełne przemocy wykazywały niższą reakcję mózgu na brutalne zdjęcia niż ich koledzy grający w neutralne gry. Im niższa była reakcja mózgu, tym bardziej agresywny był badany. Ci, którzy przed badaniami bardzo dużo grali w brutalne gry, mieli niższy poziom reakcji na brutalne zdjęcia, bez względu na to, w co grali podczas badania. Prof. Bartholow stwierdził, że osoby te już zobojętniały na obrazy pełne przemocy i kolejne bodźce i testy nie powodują u nich większych zmian. Innym powodem mogą być naturalne skłonności do gier pełnych przemocy i obojętności na przemoc, które są trudno mierzalne. Według innych badań, dzieci w szkole podstawowej spędzają na grach średnio 40 godzin tygodniowo. Poza spaniem, jest to dla nich druga co do ważności czynność. To sprawia, że ich młode mózgi mogą przyzwyczajać się do przemocy, są w ten sposób „formatowane”. Według prof. Bartholowa, gry są doskonałym narzędziem edukacji, ponieważ natychmiast wynagradzają za pewne zachowania. Niestety wiele z nich to gry pełne przemocy i brutalności[3].

Bartholow stwierdził, że jednorazowe granie w takie gry nie prowadzi do przemocy, ale zobojętnienie na przemoc może potrwać jakiś czas. Według niego, może istnieć realne połączenie pomiędzy graniem w gry pełne przemocy i agresywnymi zachowaniami na krótki okres. Aby określić, czy ten krótkotrwały efekt może się kumulować w dłuższej perspektywie, potrzebne są dodatkowe badania. Agresja jest bardzo skomplikowanym procesem i byłoby dużym uproszczeniem stwierdzenie, że gry wideo mogą prowadzić do agresywnych zachowań takich jak masowe strzelaniny w szkołach. Okazjonalne granie w brutalne gry wideo nie prowadzi do masowych morderstw. Jednak, zdaniem Bartholowa, jeżeli ktoś grałby przez cały czas w gry, efekt braku reakcji na brutalność z okresu krótkiego, może doprowadzić do zmian długotrwałych. Z kolei Amerykańskie Stowarzyszenie Psychologiczne (The American Psychological Association) przeanalizowało wiele badań łączących fakt grania w brutalne gry wideo z aktami przemocy, walką w szkole czy zachowaniami kryminalnymi jak rabunki, ale żadne nie udowadniały takiego związku[4].

Problem wpływu gier pełnych przemocy na agresję był już szeroko omawiany po zamachu w Columbine. Z dyskusji tych wynika, że większość ludzi, którzy grają w brutalne gry, nie staje się z tego powodu agresywna. Musi wystąpić komponent choroby psychicznej czy innych zaburzeń psychicznych. Jednym z argumentów było to, że przemoc wśród młodych występuje od co najmniej 40 lat, czyli od czasów, kiedy jeszcze nie było gier komputerowych, a aktywnymi strzelcami bywają też osoby 50–60-letnie i w ich wypadku trudno za przyczynę uznać wpływ gier wideo na zamachowca. Dr Ferguson, zajmujący się badaniem wpływu gier na psychikę młodych ludzi, uważa, że nonsensem jest postawienie znaku równości pomiędzy graniem przez Lanzę (Sandy Hook) w gry wideo a zamachem i twierdzenie, że można było tragedii zapobiec. Podał także bardzo ciekawy argument związany z Breivikiem. 32-letni Breivik, jak sam się przyznał, także grał w gry wideo: Call of Duty i World of Warcraft. Swoje umiejętności strzeleckie miał testować w grach. Równocześnie w swoim manifeście zawarł dużo więcej informacji na temat imperium bizantyjskiego i ekspansji muzułmanów – czy to oznacza, że powinno się zakazać książek historycznych? Stwierdził, że część społeczeństwa jednak oskarża gry wideo o negatywny wpływ na psychikę, podobnie jak w latach 50. oczerniano komiksy. Według Fergusona, niektórzy ludzie odczuwają moralną panikę w takich sytuacjach i chcą kontrolować coś, czego nie da się kontrolować[5].


[1] Family of German killer apologises, CNN, 2.05.2002 r., http://archives.cnn.com/2002/WORLD/europe/05/02/germany.massacre/index.html, dostęp: 13.06.2020 r.

[2] Jokela School Shooting on 7 November 2007…, s. 104–105.

[3] B. Bartholow, Violent Video Games Reduce Brain Response to Violence and Increase Aggressive Behavior, University of Missouri Study Finds, 25.05.2011 r., https://munewsarchives.missouri.edu/news-releases/2011/0525-violent-video-games-reduce-brain-response-to-violence-and-increase-aggressive-behavior-university-of-missouri-study-finds/, dostęp: 12.05.2020 r.

[4] R. Jaslow, Violent video games make kids…

[5] Tamże.

Opracował: dr Krzysztof Danielewicz

Niniejszy tekst jest fragmentem książki autora „Przeżyć szkołę, bezpieczeństwo w szkole teoria i praktyka”, Warszawa 2021 r.

Bezpieczeństwo w szkołach jest obszarem pozostającym w gestii głównie samorządów i dyrekcji szkół. W Polsce bardzo często w przypadku „wpadek” szkoleniowych czy niebezpiecznych incydentów następuje próba obarczania odpowiedzialnością dyrektorów placówek oświatowych. Takie podejście jest wygodne dla władz państwowych, kuratoriów, a nawet samych samorządów, które najczęściej ograniczają swoje działania do przesyłania wytycznych, na podstawie których często nie można opracować żadnych spójnych i skutecznych procedur w zakresie bezpieczeństwa. Duży stopień ogólności ma spowodować rozmycie się odpowiedzialności w przypadku, gdyby któreś z rozwiązań okazało się nieskuteczne. Jak pokazuje przykład z Pabianic, w razie problemów nawet policja wypiera się odpowiedzialności.

Samo wpisanie do przepisów prawa odpowiedzialności dyrektorów szkół za bezpieczeństwo fizyczne, psychiczne i emocjonalne uczniów niczego nie rozwiązuje. Szkoły bez należytego finansowania i sprawdzonych procedur nie są w stanie zapewnić społeczności szkolnej bezpieczeństwa. Dyrektorzy, w dużej części, nie mają żadnej wiedzy i doświadczenia w tym zakresie. Nikt w Polsce nie prowadzi żadnych statystyk i badań dotyczących niebezpiecznych zdarzeń, na których podstawie można by przygotować ocenę zagrożeń i w dalszej kolejności odpowiednie procedury na wypadek możliwych, a nie fikcyjnych zagrożeń. Przykładem jest brak spójnego systemu alarmowania o zagrożeniach we wszystkich szkołach czy prowadzenie szkoleń na wypadek ataków terrorystycznych, które, jak pokazuje praktyka, nie mają w szkołach miejsca.

 Bez względu na stopień przygotowania samorządów do zapewnienia bezpieczeństwa w szkołach, w sytuacji tragicznej jednostki te będą musiały same sobie poradzić z konsekwencjami takich wydarzeń. Z kolei bez względu na liczbę ofiar, szkoła pozostanie bez żadnej pomocy w czasie od kilku do kilkunastu minut od początku ataku. W razie śmierci wielu dzieci problem dalej pozostaje na poziomie samorządów, gdzie latami próbuje się znaleźć winnych i odpowiedzialnych za śmierć bliskich. Takie sytuacje pozostawiają trwały ślad w świadomości wielu ludzi. (O innych konsekwencjach w kolejnym podrozdziale). Brak wiedzy o możliwym przebiegu tragicznych zdarzeń i ich konsekwencji sprawia, że większość samorządów w Polsce nie jest w najmniejszym stopniu przygotowana do radzenia sobie z tak poważnym kryzysem jak śmierć czy rany wielu osób w placówce oświatowej.

Raporty po zdarzeniach w fińskim Jokela i Kauhajoki czy przypadki tragedii, które miały miejsce w amerykańskich szkołach pokazują, jak skomplikowany jest ich przebieg i jak wiele służb jest zaangażowanych w radzenie sobie z kryzysem.

O ile dosyć szybko na miejsce zdarzenia przybywają jednostki policji, pogotowia ratunkowego czy straży pożarnej, to podczas zdarzenia o dużych rozmiarach, kiedy zabitych i rannych zostaje kilkanaście osób, liczba przybyłych jednostek pogotowia jest dalece niewystarczająca. W małych gminach czy powiatach w Polsce często funkcjonuje kilka szkół, natomiast karetek pogotowia albo nie ma, albo są to pojedyncze pojazdy.

W sytuacji kryzysu konieczne jest powołanie sztabu kryzysowego, który szybko i sprawnie przejmie całość zadań związanych z dalszą akcją ratunkową. W Polsce bardzo dobrze do tego przygotowane są jednostki Państwowej Straży Pożarnej.

Niezbędne jest natychmiastowe wsparcie psychologiczne nie tylko dla przeżywających traumę uczniów, ale i „oszalałych” ze strachu o swoje dzieci rodziców. Jak pokazuje rzeczywistość, w pierwszych godzinach po tragedii wszyscy są skupieni na zapewnieniu pomocy medycznej ofiarom, do czego wykorzystywane jest także lotnicze pogotowie ratunkowe. Ofiary umieszczane są w szpitalach w całym rejonie, a później często okazuje się, że nie ma informacji, w jakich szpitalach znajdują się konkretne osoby czy jaki jest ich stan. Często nawet nie ma tak podstawowych informacji jak to, czy dane dziecko żyje, czy jest ranne, co powoduje u rodziców dodatkowy stres. Konieczna jest autopsja ofiar, która często trwa wiele godzin.

Po tragedii konieczne jest zorganizowanie punktu informacyjnego nie tylko dla rodziców, ale także dla mediów, które w takich sytuacjach przybywają bardzo licznie. Media na wyścigi będą przekazywać wiadomości z miejsca zdarzenia, często takie, które z prawdą mają niewiele wspólnego. Brak dobrej polityki informacyjnej będzie tylko pogłębiał stan chaosu, a w konsekwencji stres u osób poszkodowanych i ich bliskich.

Z kolei opieka nad osobami poszkodowanymi czy rodzinami osób zabitych nie polega tylko na wsparciu psychologicznym, ale także na organizacji wszelkich kwestii związanych z identyfikacją zwłok, wydawaniem zwłok i organizacją pogrzebów. Do tych czynności pogrążeni w żałobie bliscy potrzebują wsparcia.

Bardzo ważne jest posiadanie sprawnych niezależnych środków łączności. Zazwyczaj nie ma możliwości wykorzystania telefonów osób funkcyjnych ze względu na to, że w takich sytuacjach są one obciążone ogromną liczbą rozmów. Sugeruje to posiadanie niezależnego systemu łączności czy zestawu telefonów komórkowych wykorzystywanych tylko w trakcie kryzysu. Często po pojawieniu się pierwszych jednostek policji okazuje się, że funkcjonariusze nie są przygotowani do bezpośredniej akcji zarówno technicznie, jak i merytorycznie.

Ciekawy jest tu przykład zamachu w szkole w Kauhajoki. Władze miasta zostały poinformowane o sytuacji przez Departament Ratowniczy Południowej Ostrobothni o godzinie 11.07. Z uwagi na powagę sytuacji burmistrz podjął decyzję o utworzeniu Miejskiego Zespołu Zarządzania (Municipality Management Team). Centrum zarządzania znajdowało się w pokoju spotkań centrum zdrowia oddalonego o 100 metrów od Municipality Hall. Natychmiast odwołano wszelkie niepilne przedsięwzięcia ratusza i skierowano wszystkie siły i środki do dyspozycji centrum zarządzania. Przy wykorzystaniu sieci łączności VIVRE (Public Safety Network), szef służby medycznej na bieżąco informował centrum o sytuacji. Do łączności używano także telefonów komórkowych. Konferencja prasowa odbyła się w budynku ratusza i była prowadzona przez policję; dziennikarze mogli korzystać z sieci telekomunikacyjnej ratusza. Przygotowano się także do przyjmowania dziennikarzy międzynarodowych. Dodatkowo zapewniono 24-godzinne wsparcie logistyczne dotyczące wyżywienia.

Jeśli chodzi o komunikację, to przez cały czas były problemy z łącznością, zajmowaniem kanałów czy problem z zasięgiem GSM. Używano m.in. kanałów ERC zastrzeżonych do misji specjalnych.

Do godziny 12.00 utworzono gorące linie i podano do publicznej wiadomości numery telefonów dla rodzin ofiar. Po godzinie 19.00 część młodzieży, która wróciła do domu, zaczęła dzwonić do rodzin ofiar z informacjami. Część rodzin ofiar przybyła do centrum medycznego. Dopiero o godzinie 16.30 pojawiła się wstępna lista osób zaginionych, tj. tych, z którymi od rana nie można było nawiązać kontaktu. Nikt nie kontaktował się indywidualnie z rodzinami. Dopiero po oględzinach ofiar, które rozpoczęły się o godzinie 19.35, dzwoniono na numery kontaktowe rodzin z informacjami potwierdzającymi zgony. Do godziny 23 osoba odpowiedzialna za kontakty z rodzinami obdzwoniła wszystkie rodziny, jednak dopiero następnego dnia, 24 września 2008 r., zdecydowano się odwiedzić je osobiście. Zadanie to realizowały dwie grupy po dwóch policjantów i ksiądz lub psycholog. W trakcie wizyty pobierano także próbkę DNA w celach porównawczych. Matka zamachowca próbowała uzyskać informację, co się stało z jej synem, w dwóch miejscach: w szpitalu Seinajoki i Departamencie Policji Kauhajoki. O godzinie 14.38 na policji powiedziano jej, że jej syn jest prawdopodobnym podejrzanym o dokonanie ataku, ale nie podano więcej szczegółów. Dane napastnika zostały ujawnione o godzinie 15.00. Matka twierdziła, że więcej informacji znanych jest publicznie niż ona sama uzyskała od służb. Większość rodzin była namawiana, aby nie oglądały ciał swoich bliskich ze względu na obrażenia spowodowane nadpaleniem.

Od początku były duże problemy z jednoznacznym określeniem ostatecznej liczby ofiar. Pierwsze ciało zostało poddane oględzinom dopiero o godzinie 19.35, a całość oględzin zakończyła się o godzinie 2 w nocy. Niektóre ciała ofiar były bardzo mocno nadpalone i musiały być przetransportowane do Helsinek transportem lotniczym. Ostatecznie na podstawie uzębienia i testów DNA jednoznacznie zidentyfikowano ofiary 25 września 2008 r. o godzinie 18.20. Oficjalne spotkanie dotyczące identyfikacji zwłok zostało przeprowadzone w kwaterze głównej Narodowego Biura Dochodzeniowego (NBI – National Bureau of Investigation) 30 września 2008 r. Do kontaktów z rodzinami ofiar wyznaczono dwóch policjantów z biura Identyfikacji Ofiar Katastrof (DVI – Disaster Victim Identification), jednostki podległej NBI, która zajmuje się tymi problemami od 1991 r.

Opisany przypadek oraz inne podobne jasno pokazują, że w wypadku zagrożenia nie ma czasu na naukę i ustalenia. System postępowania w sytuacjach kryzysowych, szczególnie dotyczących szkół, powinien być jasno opisany, sprawdzony w trakcie ćwiczeń praktycznych oraz utrzymywany w sprawności operacyjnej. Drobne incydenty będą rozwiązywane na szczeblu szkoły. W przypadku dużych tragedii zaangażowana będzie cała społeczność. Brak procedur bezpieczeństwa w szkole lub ich niedostosowanie do zagrożeń oraz brak systemu na poziomie samorządu będą się wprost przekładały na liczbę ofiar. Wypracowane na poziomie samorządów procedury postępowania w sytuacji kryzysowej będą z powodzeniem wykorzystywane w różnych okolicznościach, nie tylko szkolnych.

Opracował: Krzysztof Danielewicz

Dalszy ciąg podróży po Bałkanach to już Czarnogóra. Widoki tam są już jednak inne, ma się wrażenie, jakby ktoś posypał okolicę ogromnymi skałami, a ktoś inny wytyczył drogę pomiędzy nimi. Drogi są rewelacyjne, łuki łagodniejsze, przez co można szybciej podróżować. Po drodze mijałem małe i zadbane górskie domki z kamienia. Po jakimś czasie ujrzałem najbardziej przeze mnie oczekiwany widok, tj. Zatokę Kotorską. Z góry wyglądała urzekająco, jednak słońce świeciło już słabo, a miejsc do zatrzymania samochodu też niewiele, trudno więc było się zatrzymać i uwiecznić widoki. Po jakim czasie trasa schodzi do samej zatoki i podróż przebiega wzdłuż jej brzegów. Po obu stronach drogi znajdują się restauracje, bary, parkingi, małe i większe miejscowości i wszędzie widać tysiące turystów, co świadczy, że miejsce to ściąga ludzi z całego świata.

Zdjęcia 1–3. Zatoka Kotorska.

Ze względu na zbliżający się wieczór musiałem się trochę „napocić”, aby znaleźć mój położony na uboczu pensjonat. Na szczęście ponownie wszystko skończyło się dobrze i kolejny kraj stanął dla mnie otworem.

Następnego dnia należało odrobinkę odpocząć i zacząć od zwiedzania Kotoru – miasta, od którego wzięła się nazwa Zatoki Kotorskiej. O zatoce słyszałem już wiele lat temu od jednego Polaka, którego poznałem w trakcie pobytu w Chorwacji. Kiedy dzień wcześniej jechałem brzegami zatoki, widziałem jej niesamowity potencjał turystyczny. W oczy rzucały się śliczne małe miasteczka i położone nad brzegami pensjonaty. Oczywiście, jak to bywa z takimi miejscami, ruch samochodowy jest bardzo duży, a znalezienia miejsca parkingowego wymaga nie lada cierpliwości.

Kotor, miasteczko z bardzo ciekawą historią, składa się ze starej, bardzo urokliwej części oraz nowszej zabudowy mieszkalno-usługowej. Stara część dodatkowo od strony gór otoczona jest murem obronnym, na którym wytyczono trudną, ale piękną trasę turystyczną. Kiedy zaparkowałem samochód i kierowałem się w stronę murów starego miasta, zostałem zagajony przez jednego z przewodników, który oferował trzygodzinną trasę łodzią motorową, ze zwiedzaniem kościoła na wyspie, jaskini, w której miały schronienie okręty podwodne czy pływanie w błękitnej lagunie – wszystko za 35 euro. Miałem do rejsu około trzy godziny, które wykorzystałem na zwiedzanie starej części Kotoru.

Zdjęcia 4–15. Urokliwy Kotor.

Miasteczko bardzo przypomina zabytkowe włoskie miejscowości, z bardzo wąskimi uliczkami i mnóstwem kawiarni, restauracji czy sklepów z souvenirami. Prosto z ze starej części miasta można było się wspiąć po murach twierdzy na górę, jednak zostawiłem to na inną okazję. Widać było, że część budynków to tylko szkielety starych pięknych budowli, które ktoś kiedyś zniszczył lub nie wyremontował ich na czas. Wspaniałe włoskie klimaty. Część murów obronnych otacza fosa z krystalicznie czystą wodą. Do miasta wchodzi się bramami przez stary mur obronny. O godzinie 15.00 punktualnie wsiadłem do łodzi i popłynąłem zgodnie z ofertą. Zobaczyłem między innymi bardzo ciekawie położony kościół na sztucznie usypanej wyspie Matki Boskiej na Skale, a w jednej z gór – groty wydrążone w skale, w której chowały się po dwie łodzie podwodne. Natomiast wisienką na torcie było pływanie w czystej wodzie Adriatyku w jaskini, która w zasadzie znajdowała się już poza zatoką i stanowiła wybrzeże Adriatyku.

Zdjęcia 16–26. Wyspa na skale i uroki Zatoki Kotorskiej

W drodze powrotnej podziwiałem piękne kurorty czarnogórskie, położone wzdłuż zatoki, której brzegi w jednym miejscu połączone są przez przeprawę promową. Po dobiciu do brzegu z wielką przyjemnością kontynuowałem zwiedzanie Kotoru. Ciekawostką jest, że w nazwie jest słowo „kot”, który jest symbolem miasta. Te zwierzaki można tu spotkać na każdym kroku. Po kolacji i dobry wytrawnym czerwonym winie przyszedł czas na odpoczynek i planowanie kolejnych ciekawych wycieczek po tym pięknym kraju.

Zdjęcia 27–35.

Kolejnego dnia zdecydowałem się na wyjazd do Parku Narodowego Durmitory, około 170 km od Kotoru. Gdzieś w internecie wpadła mi w oko informacja, że znajduje się tam najgłębszy kanion w Europie i drugi na świecie po kanionie w Kolorado. W związku z tym, że Zatokę Kotorską miałem już mniej więcej rozpoznaną, postanowiłem udać się na dwa dni na północ. Po drodze od czasu do czasu zatrzymywałem się i robiłem zdjęcia pięknej zatoce, a później górom. Około 60 km od miejscowości Żabljak krajobraz, z typowo śródziemnomorskiego, zmieniał się na typowo górski. Było ciepło, ale nie upalnie, pojawiły się góry pokryte lasami, przypominające nasze Tatry. Jeszcze przed Żabljakiem odbiłem z głównej drogi na bardziej poboczne i podziwiałem górskie klimaty. Całkiem przypadkowo natknąłem się na wyciąg krzesełkowy, który wywoził turystów na jeden z większych szczytów gór Durmitory.

Zdjęcia 36–47. Widoki na trasie Kotor – Żaboklje.

W mieście ustaliłem, jak zorganizować spływ po rzece i najwyższym kanionie w Europie. Zgodnie z planem spływ – rafting – miałem zaliczyć kolejnego dnia o 9.00 do godziny 14.00. Następnie znalazłem sobie nocleg na miejscu i udałem się do Parku Narodowego Durmitory nad Jezioro Czarne. Spodziewałem się czegoś na wzór naszego Morskiego Oka, ale się bardzo zdziwiłem. Po zaparkowaniu auta należało iść około kilometra do jeziora. Po dotarciu moim oczom ukazało się bardzo spokojne i krystalicznie czyste jezioro w środku lasu. Niedaleko rozległej plaży znajdowała się świetna restauracja. Po drodze widać było wiele osób uprawiających różne dyscypliny sportu. Bilet kosztował 5 euro.

W przeciwieństwie do naszych parków narodowych w jeziorze można było pływać. Nie ma żadnej plaży strzeżonej, jednak kto chciał, mógł wejść i rozkoszować się krystalicznie czystą i ciepłą wodą, i to wszystko w otoczeniu lasu i gór. Ciekawe jest to, że kiedy ja około godziny 20.30 opuszczałem park, dziesiątki osób właśnie do niego wchodziły, udając się do parku na kolację we wspomnianej restauracji, i to wszystko przy dźwiękach muzyki na żywo.

Zdjęcia 48–51. Jezioro Czarne w górach Durmitory.

Po spokojnej i stosunkowo chłodnej, jak na warunku lokalne, nocce, o 9.00 udałem się na punkt zborny na rafting. Całość miała kosztować 60 euro. Samochód zawiózł mnie na miejsce, gdzie turyści z różnych kierunków ubierali się w sprzęt typu kamizelka, kask czy specjalne buty. Następnie po kilkunastu minutach jazdy wszyscy siedzieliśmy w pontonie. Woda jest niesamowicie czysta, a widoki wręcz oszałamiają. Siedziałem z przodu, więc miałem idealne warunki do robienia zdjęć czy kręcenia filmów. Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się pod pięknie położonym i bardzo wysokim mostem nad rzeką. Rzeka raz płynęła bardzo spokojnie, innym razem przyspieszała, a czasami wręcz oblewała nas swoimi falami. W pewnym momencie opuściliśmy nasze pontony, aby zobaczyć małą, ale bardzo dynamiczną rzeczkę wpadającą do głównego nurtu. Pod koniec spływu nasz przewodnik zatrzymał ponton przy małej skale i pozwolił chętnym na skoki do wody. Wreszcie oddaliśmy cały sprzęt i wróciliśmy samochodami do głównej bazy, tj. mostu na rzeką Tara. Kto chciał, mógł jeszcze zaliczyć zjazd po Zipline, których było kilka w jednym miejscu, za cenę 15 euro. Podsumowując: piękna rzeka, krystalicznie czysta, zapierające dech w piersiach góry i pełne bezpieczeństwo – naprawdę warto. Ustaliłem jeszcze z właścicielem firmy, czy bez problemu może on zorganizować kajaki, rifting, wspinaczkę górską, quady czy jazdę końską. Samo miasto Żabljak nie jest specjalnie ciekawe, ale interesujące są okolice, które wspólnie z miastem stanowią wspaniałą bazę wypadową do różnych atrakcji oraz sypialnię.

Zdjęcia 52–65. Piękne okolice Żaboklje i rifting.

Po powrocie do Żabljaka pojechałem na wyciąg krzesełkowy, który przy wykorzystaniu dwóch wyciągów pozwolił wjechać na górę Savin Kuk o wysokości 2313 m n.p.m. Ostatnie kilkaset metrów należało wejść pieszo. Przyznaję, że był to najbardziej stromy i najwyższy wjazd wyciągiem krzesełkowym w moim życiu, ale było warto. Cudowne widoki na miasto, okolice, góry Durmitory czy Jezioro Czarne. Niesamowita porcja adrenaliny i piękne widoki rekompensowały wcześniejszy wysiłek. Ciekawe, że nawet na wysokości ponad 2000 m jest bardzo ciepło i przyjemnie. Wjazd w dwie strony to koszt 10 euro.

Zdjęcia 66–78. Widoki z góry Savin Kuk.

Wracając do Kotoru, zajechałem po drodze, już drugi raz, do rewelacyjnej lokalnej restauracji Grahovac 1858, której nazwa wzięła się od leżącej opodal miejscowości Grahowo. Lokal oferuje wiele miejscowych i narodowych potraw w bardzo przyzwoitych cenach. Profesjonalna obsługa, drewno jako wykończenie czy poroże jeleni jako żyrandole – wszystko razem wzięte powodują, że warto tu zajechać. Można zjeść m.in. pyszną jagnięcinę czy kozinę.

Zdjęcia 79–80. Restauracja Grahovac.

Na zakończenie dnia zatrzymałem się jeszcze w pięknej i historycznej miejscowości Perast, która nawiązuje nieco architekturą do Kotoru, ale jest bardzo spokojna, nieporównywalnie mniejsza niż Kotor i znajduje się nad samą wodą. Przez główną uliczkę, położoną na zatoką, od czasu do czasu przemieszczają się wożące ludzi elektryczne meleksy czy liniowe autobusy. Naprawdę miejscowość godna polecenia, szczególnie dla osób lubiących całkowity spokój i relaks na wodą.

Zdjęcia 81–89. Miejscowość Perast.

Jeden dzień w Czarnogórze przyniósł więcej emocji i pozytywnych wrażeń niż niejeden tygodniowy wyjazd w rejon turystyczny w inne rejony świata. Czarnogóra to piękne państwo górskie, gdzie mieszkają wspaniali i dumni ludzie, a wszyscy mówią pięknym angielskim. Dodatkowo smaczna i różnorodna kuchnia i pyszne trunki, zarówno piwo, wino, jak i rakija. Drogi są fenomenalne, aczkolwiek nieco wąskie, ze względu na ukształtowanie terenu. Wszędzie jest czysto i spokojnie.

Ostatniego dnia pobytu pozostało mi pokonanie trasy do Jeziora Szkoderskiego, które wyznacza granicę pomiędzy Czarnogórą a Albanią. Przez jakiś czas trasa prowadziła wzdłuż wybrzeża adriatyckiego. Po drodze miałem okazję podziwiać kolejne niezapomniane widoki, z których szczególne polecenia są Riwiera Budva czy wyspa św. Stefana, na której znajdują się pięknie odrestaurowane historyczne zabudowania. Na wyspę prowadzi bardzo wąska ścieżka, tylko dla pieszych. Po pokonaniu Jeziora Szkoderskiego zajechałem jeszcze na kilka godzin do stolicy Czarnogóry, która jest bardzo spokojnym, ale zadbanym miastem.

Zdjęcie 90. Riviera Budva.

Zdjęcie 91. Wyspa św. Stefana.

Zdjęcie 92–93. Wybrzeże adriatyckie.

Zdjęcie 94. Jezioro Szkoderskie.

Zdjęcia 95–100. Podgorica.

Opracował: Krzysztof Danielewicz, 2023.

Po krótkim dwudniowym pobycie w Peczu czas ruszać dalej. Jadąc z węgierskiego Peczu drogą w kierunku Sarajewa, prawie nie zauważyłem, że minąłem granicę z Chorwacją, która jest całkowicie otwarta. Godzinę później byłem już na granicy z Bośnią i Hercegowiną. Nie wiem dlaczego, ale Chorwaci kazali mi czekać 20 minut na dokumenty. Do Bośni wjazd trwał minutę, ponieważ punkt graniczny znajdował się na autostradzie prowadzącej w kierunku na Sarajewo. Po sprawdzeniu paszportów byłem już w Bośni i Hercegowinie.

Zdjęcie 1. Po przekroczeniu granicy z Bośnią i Hercegowiną jechało się najpierw przez Republikę Serbską, która stanowi część Bośni i Hercegowiny.

Kilka kilometrów dalej droga była już jednojezdniowa więc jechałem powoli, tym bardziej że z chorwackiego krajobrazu bardzo płaskiego, teren szybko stawał się górzysty, a sama droga prowadziła wzdłuż rzeki. Po drodze widziałem, że budowana jest autostrada, która ma prowadzić z Sarajewa do Chorwacji i dalej na północ Europy. W przyszłości wyjazd z Polski do Sarajewa będzie jednodniową wycieczką. Po jakimś czasie zrobiłem przerwę na posiłek w przydrożnym barze. Około 75 km przed Sarajewem wjechałem na nową autostradę i płynnie dojechałem do stolicy. Samą jazdę przez Bośnię i Hercegowinę uważam za wielką przyjemność ze względu na piękne góry górujące nad drogą i płynącą rzekę, którą kilka razy przekraczałem mostami. Czasami tylko gdzieś się „ciągnąłem” za jakimś kierowcą gamoniem.

Zdjęcie 2. Budowana autostrada do Sarajewa.

Szybko i sprawnie mapa doprowadziła mnie do mojego hotelu, który znajdował się w bardzo wąskiej uliczce – tak wąskiej, że nie było szans na zawrócenie, a droga nie miała przejazdu. Na miejscu okazało się, że recepcja jest już nieczynna. Zadzwoniłem więc domofonem, a pani powiedziała, że mam wejść do środka, zeskanować kod QR i odczytać wiadomość, jaką mi wysłali na WhatsApp. Było w niej wszystko świetnie pokazane na filmie. Parking samochodowy miałem po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko wejścia do hotelu. Kiedy się rozpakowałem i zdecydowałem wyjść na zwiedzanie, okazało się, że mieszkam praktycznie przy najbardziej atrakcyjnej turystycznie części miasta.

Zdjęcie 3–4. Sarajewo, najbliższa okolica hotelu, centrum miasta.

Wszędzie znajdowały się kawiarnie i restauracje, sklepy ze wszystkim, czym mógł być zainteresowany turysta. Po drodze dostrzegłem też kilka bardzo ciekawych meczetów i innych budynków zabytkowych. Na każdym kroku czuje się zapachy lokalnych kuchni, które oferują trudną do zliczenia liczbę dań. Egzotyczne zapachy, gwar ulicy oraz kolory – to wszystko tworzyło niesamowity klimat. Ulicami spacerowali turyści z całego świata, bardzo duża liczba muzułmanów, także z krajów Bliskiego Wschodu, sądząc po ubiorze ich kobiet. Wszyscy odnosili się do siebie bardzo miło. Kawiarnie oferowały m.in. herbatę po turecku czy kawę po bośniacku, jedne z tych rzeczy, które bezwzględnie należało spróbować. Dla polskiego, otwartego na inne kultury turysty to prawdziwy miks kulturowy i doskonały przykład dobrej koegzystencji różnych środowisk, z czego Sarajewo słynęło od zawsze. W tym mieście zamieszkiwali zgodnie muzułmanie, katolicy, prawosławni i żydzi.

Zdjęcie 5–10. Przepiękne Sarajewo

Kiedy słońce zaszło, wszystko zmieniło kolory, a pięknie oświetlone restauracje i ulice zachęcały do spacerów. Z godziny na godzinę ludzi przybywało i o 22–23 w nocy alejki były ich pełne. Co jakiś czas ktoś grał lub śpiewał na ulicy. Widziałem także głośne puby dla młodszego pokolenia czy spokojne kawiarenki, w których przy muzyce można było się raczyć rakiją, popijając herbatkę po turecku czy kawę po bośniacku. Idąc w kierunku centrum miasta, muzułmańskie uliczki i atmosfera płynnie przechodziły w większe i bardziej europejskie kamienice. Bez względu na to, gdzie się spacerowało, mijało się tłumy ludzi wędrujących całymi rodzinami. Na każdym kroku czuło się szacunek i wysoką kulturę, całkowite bezpieczeństwo i porządek. Takiej atmosfery i klimatu nie spotkałem nigdzie na świecie, a byłem w ponad 50 krajach. Miałem duże oczekiwania, ale rzeczywistość jak zawsze mnie zaskoczyła. Cała najbardziej atrakcyjna turystycznie dzielnica biegnie wzdłuż rzeki Miljacka po jej północnej stronie i nie ma możliwości zabłądzić, bo wszystko jest w jednym miejscu.

Zdjęcie 11–15. Przepiękne Sarajewo nocą.

Kolejny dzień rozpoczął się od szukania śniadania. Zjadłem nową dla mnie potrawę burek. W miejscu, które wybrałem, jedli ją wszyscy – albo z mięsem, albo z serem, albo jeszcze z czymś innym. Były to długie zawijańce z ciasta francuskiego z nadzieniem w środku, nie dosyć, że smaczne, to jeszcze kosztowały 11 PLN. Generalnie ceny w Bośni i Hercegowiny są bardzo atrakcyjne, coś, o czym mogą tylko pomarzyć turyści z Kołobrzegu, Krynicy Morskiej czy Zakopanego.

Po śniadaniu przyszedł czas na poszukiwanie kolejnych atrakcji. Jedną z nich był marsz do klubu znajdującego się nieopodal browaru sarajewskiego, w którym – jak powiedziała menadżer mojego hotelu – codziennie grają żywą muzykę. Na miejscu okazało się, że jest to prawda, ale dzieje się to tylko poza sezonem. Bar i restauracja w jednym, poza piwem prosto z browaru, na terenie którego znajdowała się restauracja, oferowała także jedzenie. Miejsce, które z zewnątrz wydawało się małym klubem, wewnątrz okazało się potężną i wykonaną w świetnym stylu, z dużym dodatkiem drewna, salą dla setek osób. Obok restauracji znajdowało się minimuzeum browaru, które było namiastką prawdziwego zwiedzania browaru, zamkniętego ze względu na COVID-19 i już nieotwartego. Dosłownie z drugiej strony ulicy mieścił się także sklep firmowy browaru. Ciekawostką dla mnie była cena butelki kaucyjnej – 2 PLN, co uważam za rozwiązanie świetne i ekologiczne przy okazji.

Zdjęcie 16–19. Browar i muzeum browaru w Sarajewie.

Po drodze widziałem wagoniki kolejki linowej, postanowiłem więc wjechać na punkt widokowy, z którego rozpościerała się piękna panorama miasta. Można było wybrać dwie opcje: wjazd i zjazd lub tylko ruch w jedną stronę. Ze względu na duży upał zdecydowałem się na oba warianty. Zjeżdżając, zauważyłem po drodze ciekawie wyglądającą restaurację z tarasem widokowym na całą okolicę. Jeden z panów obsługujących podał mi nazwę restauracji oraz pokazał drogę na szczyt. Po chwili wspinaczki byłem już na miejscu. Po drodze miałem okazję obejrzeć mały, ale piękny w starym stylu drewniany meczet oraz znajdujący się obok cmentarz muzułmański.

W restauracji zjadłem obiad, kontemplując piękne Sarajewo. Wracając wolnym krokiem, podziwiałem miasto, jego układ urbanistyczny, czystość i spokój. Miasto, które na pierwszy rzut oka wydaje się potężne, jest jednak bardzo przyjemnym, spokojnym i wielokulturowym stykiem kultur. Do większości miejsc można dojść spacerkiem lub dojechać środkami transportu publicznego. Bez większych inwestycji można tu wpaść na dwa – trzy dni, popatrzeć na ludzi, popróbować pysznego jedzenia, zapalić sziszę czy wypić rakiję. Wybór rakii jest bardzo duży, ale z moich doświadczeń wynika, że najlepsza jest ta ze śliwki, często funkcjonująca także pod nazwą śliwowica.

Zdjęcia 20–26. Widoki na Sarajewo z perspektywy kolejki linowej.

W pobliżu mojego hotelu stwierdziłem, że trzeba zobaczyć, co kryje okolica. Poszedłem w kierunku wzgórza, na którym z daleka było widać ogromny pałac. Po drodze kupiłem jeszcze od lokalnego rzemieślnika cały zestaw do parzenia kawy po bośniacku. Idąc dalej, zwiedziłem cmentarz wojskowy ofiar wojny 1992–1995. Jako żołnierz zastanawiałem się, jaki to bezsens, że ludzie giną tysiącami dla dobrego samopoczucia i władzy nielicznych. Świat idzie do przodu i po jakimś czasie tylko rodzina pamięta o poległych, a oni sami już niczego dobrego w życiu nie doświadczą…

Zdjęcia 27–31. Okolice hotelu i cmentarz ofiar ostatniej wojny.

Na szczycie okazało się, że to, co z dołu wyglądało na okazały pałac, było tylko jego ruinami. Wracając, wszedłem jeszcze na górę, obudowaną czymś na wzór muru fortecznego, i podziwiałem panoramę Sarajewa. Pomimo ogromnego upału – ponad 40°C – spacer po tym mieście to prawdziwa przyjemność. Każda nowa ulica czy zaułek zaskakują. Wszędzie czysto i bezpiecznie, aż dziw, że tak mało w Polsce się o tym mieście mówi czy proponuje wyjazdy turystyczne. Miasto jest absolutnie bezkonkurencyjne dla innych dużych stolic europejskich, ponieważ nie dosyć, że oferuje prawdziwą wielokulturowość, to przy okazji nie jest nadęte. Na każdym kroku czuć tutaj troskę o wzajemny szacunek. Mogłem to podziwiać wieczorem, kiedy przy szklaneczce dobrej ormiańskiej rakii obserwowałem w jednym miejscu mężczyzn i kobiety z różnych kultur i religii, palących sziszę i popijających różne napoje przy dźwiękach muzyki. Sarajewo chodzi spać około 24.00, wtedy powoli zamykane są stragany i restauracje. Muszę stwierdzić, że jest to dla mnie zupełne zaskoczenie – spodziewałem się dużo, natomiast otrzymałem o wiele, wiele więcej. Na pewno tutaj będę wracał z turystami. Wszystkie zmysły się wyostrzają, a mózg odżywia się wieloma bodźcami.

Zdjęcia 32–40. Urokliwe sarajewskie uliczki i panorama.

Nadszedł jednak czas opuścić Sarajewo i wyruszyć do legendarnej już miejscowości, jaką jest Mostar. Jest to miasto znane zarówno ze smutnych doświadczeń historycznych, jak i pięknego mostu – symbolu rozpoznawczego Mostaru. Sama droga do tej miejscowości jest bardzo ciekawie ułożona, a w dużej części biegnie wzdłuż rzeki Naretwy. Początkowo przez kilkadziesiąt kilometrów działa otwarta już nowa autostrada i po około 75 km już jedziemy jednopasmową, bardzo dobrej jakości jezdnią. Generalnie stan dróg w Bośni i Hercegowinie jest albo świetny, albo bardzo dobry.

Zdjęcia 41–42. Trasa Sarajewo – Mostar.

Po drodze mijałem miasteczko Konjic, w którym warto się zatrzymać choćby na chwilkę. Można wypić kawkę w restauracji górującej nad miasteczkiem i podziwiać zabudowania położone po drugiej stronie rzeki oraz zbudowany z kamienia most, przypominający trochę ten z Mostaru. Trasa Konjic w kierunku na Jabłonicę biegnie wzdłuż dużego zbiornika wodnego, gdzie można się zatrzymać i ochłodzić w zimnej wodzie. W większość droga biegnie w otoczeniu pięknych gór i rzeki, przechodzącej w sztuczne jeziora.

Zdjęcia 43–46. Miasteczko na trasie do Mostaru – Konjic.

Dalej mijałem miasteczko Jabłonica, w którym znajduje się znane muzeum bitwy nad Naretwą. Bitwa miała na celu zniszczenie jugosłowiańskiej partyzantki. W muzeum, poza pamiątkami i dokumentami z bitwy, znajdują się nawiązania do nakręconego z ogromnym rozmachem – najdroższego w historii jugosłowiańskiego kina – filmu pod tym samym tytułem. Obok głównego gmachu znajdują się platforma kolejowa z lokomotywą i kilkoma wagonami oraz zniszczony most kolejowy. Most w trakcie kręcenia filmu był dwukrotnie budowany i niszczony. Nawet dla kogoś, kto niespecjalnie interesuje się historią, muzeum jest godne uwagi, a jego zwiedzanie nie zajmuje specjalnie dużo czasu. Po drodze miałem jeszcze możliwość zjedzenia pysznej jagnięciny.

Zdjęcia 47–52. Muzeum bitwy nad Naretwą w Jabłonicy.

W końcu dotarłem do Mostaru, po którym dużo się spodziewałem. Na początku miałem mały problem z parkowaniem, ponieważ hotel znajduje się w starej części miasta, co w połączeniu z wąskimi uliczkami stwarza bardzo ograniczone możliwości parkowania. Na szczęście wcześniej dopilnowałem, aby mieć zagwarantowane miejsce, w czym pomógł mi właściciel.

Zdjęcia 53–58. Bośniacka natura na trasie Sarajewo – Mostar.

Po krótkim wypoczynku i rozpakowaniu wyruszyłem na zwiedzanie Mostaru. Spodziewałem się małej starówki i słynnego mostu, ale otrzymałem dużo więcej. Ze względu na upały, które były dużo lżejsze w godzinach wieczorno-nocnych, po starówce spacerowały tysiące turystów i mieszkańców. Struktura ludzi była bardzo podobna do tej z Sarajewa. Hotel miałem przy samej starej części miasto i około 200 m od słynnego mostu. Po chwili marszu, w przepięknym otoczeniu starych budynków, ujrzałem słynny zabytek. Na moście i w jego okolicach setki turystów robiły sobie zdjęcia, co powodowało trudności w przemieszczaniu się. Na moście młodzi ludzie przygotowywali się do skoku z niego, co budziło ogromne zainteresowanie turystów, którzy nad brzegiem rzeki korzystali z możliwości przepłynięcia się pontonem z silnikiem motorowych w cenie 5 euro za 10 minut. Wszędzie mnóstwo kawiarni, barów, restauracji czy sklepów z souvenirami. Bardzo interesująca jest zabudowa starówki, przez co w niektórych miejscach restauracje funkcjonują na dwóch czy nawet trzech poziomach. W nocy wszystko jest pięknie oświetlone, co tylko dodaje uroku uliczkom Mostaru. W jednym przypadku dyskoteka znajdowała się w dużej wnęce skalnej. Ruch na starówce uspakaja się dopiero około 23.30.

Zdjęcia 59–64. Pierwsze fotograficzne wrażenia z bajkowego Mostaru.

Kiedy wyszedłem na spacer, słońce było już trochę schowane za górami, dlatego następnego dnia wstałem wcześniej i poszedłem porobić zdjęcia pięknej starówce. Do 9.00 jest tam jeszcze stosunkowo mało turystów, a sklepikarze i restauratorzy dopiero rozwijają swoje małe i duże biznesy. Rano oświetlona jest jedna strona rzeki i znajdująca się tam część starówki, natomiast po południu – druga strona. Chcąc mieć dobre ujęcia, należy powtórzyć zdjęcia w kilku porach dnia i w nocy, dopiero wtedy ma się całość. Dodatkowo należy się ciągle oglądać za siebie, bo widoki się zmieniają przy każdej zmianie kierunku marszu. Spacer po Mostarze jest jak łapanie ulotnych ujęć, których są tysiące, tylko trzeba je znaleźć. Bardzo ciekawie wyglądają dachy starych budynków, gdzie za dachówki służą płaskie łupki skalne, dobrze ociosane i osadzone. Z kolei poza starówką można zobaczyć kilka dużych budynków, które nie zostały jeszcze odbudowane po wojnie i dobrze przypominają bezsens wzajemnego zabijania i niszczenia dorobku poprzednich pokoleń.

Zdjęcie 65–74. Mostar w całej okazałości.

Po pysznym śniadaniu w hotelowej restauracji poszedłem nad rzekę przy kawce podziwiać most mostarski oraz młodych ludzi odpoczywających nad rzeką czy skaczących do niej z kilkudziesięciu metrów. Z drugiej strony była mniejsza platforma dla chcących skoczyć do wody, takie miejsce treningowe dla tym najbardziej odważnych i wyszkolonych, którzy skaczą z mostu mostarskiego. Zauważyłem, że zanim ktoś skoczył, robił wokół siebie dużo zamieszania i przyciągał turystów.

Zdjęcia 75–77. Słynny most w Mostarze i widok na okolicę z mostu.

Kolejne godziny spędziłem na chodzeniu po magicznych uliczkach i testowaniu lokalnych potraw i restauracji. Właściciel hotelu zasugerował dwie najlepsze restauracje i okazały się świetnym wyborem – jedna to Hindin Han, druga to Sadrvan. W pierwszej przetestowałem smak ryb, w drugiej – lokalne potrawy: japrak i sogan dolma. Bardzo dobrej jakości jest zarówno piwo bośniackie, jak i wina. Większość dobrych restauracji oferuje też duży wybór likierów czy mocnej rakii, produkowanej z różnych owoców, z czego ta najsławniejsza jest ze śliwki lub winogron.

Zdjęcia 78–80. Smakołyki Mostaru.

Im dłużej chodziłem po Mostarze, tym więcej rzeczy odkrywałem. Późnym wieczorem warto odwiedzić bar Oscar, gdzie gromadzą się miłośnicy palenia sziszy. Można tam poleżeć na hamaku czy dużych poduszkach i paląc sziszę, słuchać godzinami bałkańskiej muzyki. Odkryłem przypadkowo dwa inne ciekawe miejsca: jedno to wspomniana dyskoteka w małej jaskini, która w ciągu dnia jest zamknięta, z kolei wieczorem, świetnie oświetlona, robi naprawdę niesamowite wrażenie. Drugie to plac za małym mostem skalnym, gdzie DJ wieczorem puszczał światowe hity, które później były wspólnie śpiewane przez turystów z całego świata. Co kilka godzin słychać z kolei nawoływania do modlitwy muezzina, dobiegające z różnych meczetów. Nieważne, o której godzinie spaceruje się po Mostarze czy Sarajewie, na każdym kroku można odczuć wzajemny szacunek i poziom bezpieczeństwa, jakiego trudno szukać w większości miast zachodniej Europy. Żadnych pijackich śpiewów czy krzyków. W Mostarze można spotkać z kolei ogrom polskich turystów, dla których jest to pewnie przystanek na drodze do Medjugorie.

Zdjęcia 81–94. Mostar w nocy i o poranku.

Jednak wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, i nadszedł czas na kolejny piękny kraj – Czarnogórę. Rano jeszcze zrobiłem szybki wypad na zakupy na lokalny targ, gdzie kilka starszych osób oferuje swoje domowe wyroby – zioła, nalewki, rakiję, owoce, dżemy, soki i wiele innych.

Wyjeżdżając z Mostaru, postanowiłem jeszcze zajrzeć do Medjugorie, które jest bardzo ważnym miejscem pielgrzymek tysięcy polskich katolików. Oddalone około 38 km od Mostaru, jest świetnie przygotowane do przyjmowania tysięcy turystów. Dużym zaskoczeniem był dla mnie bardzo ładny i jednocześnie skromny sam kościół. Jeżeli ktoś się spodziewa naszego Lichenia, to bardzo się zdziwi. Widać było wszędzie pielgrzymów z całego świata. Miasto ewidentnie żyje z turystów pielgrzymkowych, parkingi, hotele, a przede wszystkich sklepy z pamiątkami robią tu świetne interesy.

Zdjęcia 96–97. Medjugorie.

Niedaleko Medjugorie, jadąc już w kierunku Czarnogóry, zauważyłem ruiny zamku/twierdzy Herceg Stjepan na szczycie jednej z gór, które – jak się okazało – były częściowo odbudowane, zabezpieczone i dostępne dla turystów. Udało mi się wjechać samochodem prawie na sam szczyt. Widać w tym kraju troskę o każde potencjalne interesujące miejsce turystyczne. W twierdzy pięknie odrestaurowano jedną z wież, z której roztaczał się piękny widok na okolicę.

Zdjęcia 98–101. Twierdza Stjepan.

Najbardziej jednak atrakcyjnym miejsce turystycznym na drodze do Czarnogóry był wodospad Kravica. Oddalony o około 25 km od Medjugorie, ściąga tysiące rozgrzanych parzącym słońcem turystów i mieszkańców Bośni i Hercegowiny. Pozostawiając auto na dobrze przygotowanych ogromnych parkingach i po zakupieniu biletów, można się udać na spacer do wodospadów. Na miejscu naszym oczom ukazuje się cały zespół wodospadów i tysiące ludzi. Pomimo że ludzi jest dużo, nie ma żadnego problemu z dostępem do krystalicznie czystej i zimnej wody, w której można się ochłodzić. Tylko część wodospadów odgrodzono bojkami; cała reszta jest dostępna i można w nich cieszyć się życiem i podziwiać piękne widoki. Wokół wszędzie opalają się turyści, można napić się piwa czy zjeść obiad. Wspaniała atmosfera, aż nie chce się jechać dalej, ale czas jest bezwzględny.

Zdjęcia 102–107. Wodospad Kravica.

Po krótkim wypoczynku i relaksie pojechałem dalej w kierunku Czarnogóry. Po drodze zachwyciły mnie piękne widoki bałkańskich szlaków górskich. Na wysokości Jeziora Bileckiego przy granicy zrobiłem krótką przerwę na kawkę z pięknym widokiem na jezior. Następnie czekało mnie kilka kilometrów jazdy po górach i dwudziestominutowe oczekiwanie na granicy. Pogranicznicy są bardzo mili i profesjonalni, szybko przeprowadzają kontrolę paszportów i wpuszczają do kolejnego pięknego bałkańskiego kraju.

Zdjęcia 109–110. Ostatni przystanek przed granicą z Czarnogórą.

Opracował: Krzysztof Danielewicz, 2023.

Podróż po Bałkanach chodziła mi po głowie od wielu lat, szczególnie że mój buntowniczy charakter ciągle się wzdrygał na wieść o setkach tysięcy Polaków odwiedzających Chorwację. Ciągle chodziło mi po głowie pytanie: dlaczego Chorwacja, a gdzie są inne państwa bałkańskie? Dlaczego tak mało słychać o Bośni i Hercegowinie, Czarnogórze, Albanii czy Macedonii Północnej?

Tym razem podjąłem decyzję, że jadę na kołach objechać te kraje. Pierwszy przystanek po wyjeździe z Polski zrobiłem niedaleko Bystrzycy Kłodzkiej, a kolejny – dwudniowy – już na Węgrzech, niedaleko granicy chorwackiej. Wybór padł na piękne i mało znane w Polsce miasto Pecz, zwane Wiedniem Węgier, a jak się później okazało – nie było w tym żadnej przesady. Droga przebiegała całkiem sprawnie – jechałem głównie autostradami, oczywiście należało wykupić winiety na Czechy, Słowację i Węgry. Największe korki to rejon od Brna, poprzez Bratysławę, aż do wysokości Budapesztu. Po odbiciu na Pecz jazda stała się prawdziwą przyjemnością. Im dalej od stolicy Węgier, tym robiło się przyjemniej i spokojniej.

Niestety do Peczu dojechałem już dosyć późno, więc pozostało mi zjedzenie kolacji w hotelowej restauracji z widokiem na miasto. Po sprawdzeniu miejscowych atrakcji okazało się, że jest tu sporo do obejrzenia. Dodatkowo spokój hotelu i okolicy spowodował, że podjąłem decyzję o przedłużeniu pobytu o jedną noc. Mogłem sobie na to pozwolić, ponieważ był 12 lipca, a pierwszy nocleg w Sarajewie planowałem na 14 lipca.

Rano po zjedzeniu śniadania upał był bardzo duży, więc zacząłem od objechania okolic winnego regionu o nazwie Villany, którego Pecz jest stolicą. Gdzieś wyczytałem, że wsie w tym rejonie słyną z pięknie zachowanych piwniczek do produkcji i przechowywania wina. Udało mi się zwiedzić takie miejscowości, jak Palkonya, Villanykovesd i Villany. Szczególnie te dwie pierwsze są godne polecenia. Można w nich spotkać ciekawie ułożone wobec ulicy domy. Stoją one bokiem do ulicy, a większość z nich jest bardzo długa i zawiera część mieszkalną oraz gospodarczą. Dodatkowo w przypadku Palkonyi, na końcu wsi lub początku (zależy, jak wjeżdżamy), skupione są trzy rzędy małych, przylegających do siebie białych domków, które służą za miejsca do produkcji i przechowywania wina. Z zewnątrz wydają się małe, jednak wchodząc do środka, płynnie przechodzimy do długiej na kilkadziesiąt metrów piwniczki o stałej, przyjemnej temperaturze.

Zdjęcia 1–4. Winiarnie w Palkonyi widziane na zewnątrz i wewnątrz.

Z kolei w Villanykovesd dwa rzędy większych domków znajdują się przy głównej ulicy. W niektórych z nich mieszczą się sklepy z winem. W karcie mamy ceny za 100 ml kieliszek lub butelkę.

Zdjęcia 5–9. Winiarnie w Villanykovesd widziane na zewnątrz i wewnątrz.

Zdjęcia 10–13. Urokliwe uliczki Villany.

Po przyjemnej wycieczce przyszedł czas na zwiedzanie Peczu, na którego miałem chrapkę od momentu, kiedy rano przejeżdżałem w rejonie starego miasta. Część starej zabytkowej części miasta otaczają jeszcze fragmenty muru obronnego. Znajdujące się wewnątrz budynki w zdecydowanej większości są starannie odrestaurowane. Piękne, spokojne uliczki, duży reprezentacyjny stary rynek z meczetem zamienionym na kościół oraz ogromne i świetnie zdobione budynki władz miasta – to wszystko razem sprawia, że miasto naprawdę zasługuje na miano Wiednia Węgier. Można tam spokojnie spędzić kilka godzin, spacerując po wąskich uliczkach i zatrzymując się na lampkę wina. Byłem też świadkiem przemarszu dużej grupy rekonstrukcyjnej z okresu panowania Rzymian – zarówno żołnierzy, jak i cywilów. Prawdopodobnie ma to związek z czasami, w których Pecz miał inną nazwę i był osadą rzymską.

Zdjęcia 14–25. Pecz w całej okazałości.

Wieczorem spakowałem się i rano ruszyłem w kierunku Sarajewa. Po drodze, kilka kilometrów od granicy z Chorwacją, zauważyłem po prawej stronie górujący nad okolicą zamek. Oczywiście zawróciłem i pojechałem w tamtym kierunku. Dotarłem do miasta Siklos, nad którym dominował pięknie odrestaurowany zamek o tej samej nazwie. W mieście z ciekawostek mamy jeszcze meczet z czasów panowania Turków, w 1994 r. starannie odrestaurowany.

Zdjęcie 26–27. Zamek Siklos.

Zdjęcie 28 Siklos.

Zdjęcie 29. Meczet osmański w Siklos.

Opracował: Krzysztof Danielewicz, 2023

Po kilku świetnych dniach w Czarnogórze przyszedł czas na kolejny ciekawy kraj bałkański, tj. Albanię. Zanim do niej przejdę, muszę przyznać, że jazda wzdłuż Zatoki Kotorskiej dostarcza wiele pozytywnych wrażeń. Tu na uwagę zasługują szczególnie miasto Budva i wyspa św. Stefana. Co prawda widziałem je tylko z okna samochodu lub punktów widokowych, ale zapewniam, że są to piękne miejsca na zwiedzanie i wypoczynek.

Albania stereotypowo kojarzyła mi się raczej jako biedny i zapóźniony kraj. Naoglądałem się filmów o mafii albańskiej oraz programów o schronach atomowych budowanych przy każdym domu czy biedzie panującej w tym kraju. Czułem delikatny niepokój wewnętrzny, jak tu wszystko wygląda, ale też ogromną ciekawość nowego kraju. 22 lipca wyruszyłem z Kotoru w kierunku na miasto Szkodra, które znajduje się w północno-zachodniej części Albanii i jest lokalnym centrum administracyjnym. Jednym z powodów, dla którego wybrałem tę trasę, było samo ogromne Jezioro Szkoderskie oraz bliskość gór i urokliwej miejscowości Theth, o której się trochę naczytałem.

Zdjęcie 1. Jezioro Szkoderskie.

Po drodze mijałem już fragmenty jeziora, ale jeszcze po stronie Czarnogóry. Na granicy przyszło mi poczekać około godziny w długiej kolejce, jednak kiedy przekazałem paszport strażnikowi albańskiemu, ten tylko spojrzał na okładki i powiedział „ciao”. Nawet nie otworzył paszportu, coś niesamowitego. To samo dotyczyło innych Polaków, bo widziałem, że odprawa trzech samochodów z polskimi numerami zajęła około 30 sekund. Po minięciu granicy bardzo dobrej jakości droga prowadziła wprost do miasta Szkoder. Jadąc, mijałem kilka świetnych restauracji przy drodze. Śmieszne jest to, że trochę się bałem o losy mojej czteroletniej toyoty auris w Albanii. Jednak już po 15 minutach jazdy wiedziałem, że na nikim nie zrobię tutaj wrażenia – po ulicach jeździły świetne BMW i mercedesy, co mnie bardzo uspokoiło. Jadąc przez samo miasto, zauważyłem kilka bardzo zadbanych ulic turystycznych i oczywiście włoski temperament jazdy samochodem u Albańczyków. Prosta zasada: nikomu nie ufaj i się niczemu nie dziw, ale uważaj na każdym kroku.

Trochę problemu zajęło mi zlokalizowanie hotelu, bo nie wiedząc czemu, właściciel wysłał tylko same zdjęcia bez nazwy obiektu. Jak znam życie, biznes jest niezarejestrowany, kasa idzie do ręki i dzięki temu urzędnicy nie mogą wydawać naszych pieniędzy na kupowanie głosów wyborców. Na miejscu starsza pani, niemówiąca po angielsku, wskazała mi pokój i garaż oddalony o jakieś 50 m. Typowe uliczki w krajach muzułmańskich są do siebie podobne i tak skonstruowane, aby człowiek z zewnątrz nie mógł dostać się do wewnątrz. Wysokie mury i szczelne bramy powodują, że osoba z zewnątrz nie ma dostępu do życia społecznego danej rodziny, dopóki nie zostanie do niego zaproszona.

Zdjęcia 2-4. Widok na miasta z budynku hotelu.

Po rozpakowaniu wybrałem jedną z restauracji położonych nad Jeziorem Szkoderskim, tj. Sunset. Po przejechaniu kilku kilometrów, w tym tragicznie biednej dzielnicy cygańskiej, dojechałem do promenady, przy której znajdowało się mnóstwo restauracji, barów i pensjonatów. Szokujące jest to, że często coś, co wygląda na zwykły punkt na mapie, w rzeczywistości stanowi świetnie zadbany kurort czy miejsce relaksu dla miejscowej ludności. Na kolację, zważywszy na otoczenie, musiała być ryba. Zdecydowałem się na pieczonego węgorza – prawdziwy rarytas, szczególnie gdy popija się go lokalnym białym winem.

Zdjęcia 5-13. Promenada nad jeziorem Szkoderskim.

Po powrocie z pysznej kolacji udałem się na zwiedzanie miasta. Wpisałem w Google maps nazwę „Hotel Europejski”, ponieważ przejeżdżając obok niego, zauważyłem, że jest to bardzo ładne miejsce na zjedzenie kolacji. Kiedy wpisałem trasę marszową, ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu okazało się, że nie dalej jak 500 m od hotelu znajduje się najbardziej oblegana i najpiękniejsza ulica turystyczna miasta.

Co prawda poczytałem trochę o tym mieście, ale nikt nie przygotował mnie na to, co zastałem. Tysiące turystów, świetne bary i restauracje, muzyka, lokalne i włoskie jedzenie, alkohole – i to wszystko w cenie, o jakiej turysta z Kołobrzegu i Zakopanego może tylko pomarzyć. W jednym mieście słychać zarówno dzwony kościelne, jak i nawoływanie do modlitwy z meczetu. W kilka miejscach grano muzykę – współczesną, meksykańską i albańską. Udało mi się znaleźć miejsce, gdzie Albańczycy całymi rodzinami jedli kolację i bawili się w rytm muzyki albańskiej i włoskiej. Siedząc i popijając pyszne czerwone wino, raz czułem, że jestem na imprezie bałkańskiej, innym razem – na imprezie włoskiej. W najmniejszym stopniu nie przygotowałem się na to, co zastanę nie tylko w tym kraju, ale i jednym mieście. Po cudownym wieczorze zmęczony, ale zrelaksowany wróciłem do hotelu.

Zdjęcia 14-21. Uroki Szkodry nocą.

Zdjęcia 22-27. Centrum Szkodry w ciągu dnia.

Rano, pozostało mi zdanie pokoju i wyjazd w kierunku górskiej osady Theth. Po drodze zwiedziłem jeszcze ruiny twierdzy górującej nad jeziorem i miastem. Mogłem sobie wyobrazić, jaką rolę kiedyś pełniła ze względu na swoje usytuowanie. Nikt nie miał dostępu do miasta, ponieważ posiadanie tej twierdzy dawało pełne panowanie nad terenem.

Zdjęcia 28-36. Twierdza Szkodra oraz panorama wokół.

Theth – jedna z najbardziej odizolowanych osad górskich w Europie – leży w Górach Północno-Albańskich nad rzeką Shale (lub alb. Luni i Thethit). To główne miejsce wypraw górskich w Albanii. Jeszcze niedawno do miejscowości prowadziła bardzo słabej jakości droga gruntowa, obecnie położono świetnej jakości asfalt. Podróż ze Szkodry do Theth to prawie 40 km zakrętów pod kątem 90°, ale najczęściej 180°. Praktycznie przez całą trasę droga jest na tyle wąska, że nie ma możliwości płynnego wyminięcia samochodu jadącego z naprzeciwka bez znacznego zredukowania szybkości, często zdarza się też tak, że jeden z samochodów musi się zatrzymać i zjechać na pobocze. Każde wyminięcie samochodu dostawczego czy szerokiego campera to już mała przygoda.

Pomimo że trasa jest męcząca dla kierowcy, to dla pasażerów stanowi prawdziwą przyjemność, gdyż mogą podziwiać góry i przyrodę. Co jakiś czas można też odpocząć w restauracji czy barze z pięknym widokiem na góry lub zatrzymać się na poboczu, aby porobić ładne zdjęcia. Po drodze mija się także luksusowy, nowoczesny i piękny hotel, w którym można się zatrzymać i pobyć w środku gór, bez żadnego dostępu do najmniejszej wsi. Otaczająca natura jest przepiękna, w wyższych partiach gór znajdują się rośliny czy owady, których w Polsce nie ma. Podróżując tą trasą, trzeba jednak bardzo uważać, ponieważ zachwyceni widokami turyści potrafią zatrzymać samochód w najbardziej niespodziewanym momencie i miejscu, stwarzając pewne zagrożenie dla ruchu.

Pod koniec trasy wjechałem samochodem już naprawdę bardzo wysoko, pokonując jeden ze szczytów oznaczonych krzyżem, za którym następuje już tylko jazda w dół do wsi Theth, co wiąże się z pokonaniem kolejnych dziesiątek bardzo trudnych zakrętów na bardzo wąskiej drodze. Przy zachowaniu podstawowych zasad jazdy samochodem droga jest bezpieczna. Zbliżając się do wsi i mojej kwatery, znajdującej się 2 km przed wsią, minąłem pierwsze zabudowania czy gospodarstwa agroturystyczne. Widać, że biznes turystyczny rozwija się tutaj bardzo sprawnie i na pewno przyspieszy po wybudowaniu drogi asfaltowej.

Zdjęcia 37-49. Widoki po drodze do Theth.

Aby dojechać do hotelu, musiałem zjechać z drogi asfaltowej i jechać kilkaset metrów górską drogą gruntową. Moja gospodyni ma bardzo dobrze funkcjonujący biznes. W dwóch budynkach, z czego jeden nowy, nie do końca wykończony, znajduje się około 10 pokoi, z których większość była zajęta. Dodatkowo pani oferowała na miejscu pyszne śniadanie i kolację, co miało znaczenie, zważywszy, że do najbliższego sklepu jest około 2,5 km. Po rozpakowaniu pojechałem zobaczyć wieś. Na miejscu przeżyłem miłe zaskoczenie, ponieważ przez wieś biegnie już tylko droga gruntowa. Nie ma tutaj żadnej regularnej zabudowy, domy położone są wzdłuż rzeki na różnych wysokościach, a dojechać do nich można drogami górskimi o słabej jakości. Do samej wsi można bez problemu wjechać zwykłym samochodem osobowym, pokonując most betonowy. Natomiast w inne miejsca najlepiej już udawać się samochodem terenowym z napędem na cztery koła. W sezonach zimowych czy wczesnowiosennych wioska jest prawdopodobnie odcięta. Sugeruje to ukształtowanie terenu i szerokie koryto rzeki, które w okresie roztopów może dawać się we znaki mieszkańcom wsi. Najlepiej mają gospodarstwa położone wyżej wzdłuż drogi asfaltowej prowadzącej do Szkodry.

Zdjęcia 50-61. Theth i jego urokliwe okolice.

Miejscowość jest całkowicie otoczona pięknymi, majestatycznymi górami, które widać z każdej strony. Theth to głównie noclegownia i baza wypadowa w góry, gdzie można podziwiać m.in. wodospad i jezioro powstałe na rzece. Na każdym kroku widać dobrze przygotowanych górskich wędrowników z całego świata. Sam pobyt w dolinie to już przyjemność, cisza, żadnych hałasów, tylko co jakiś czas przejeżdża samochody terenowe czy grupki ludzi wraca z gór lub wybiera się w nie. Miejsce jest naprawdę warte polecenia.

Wieczorem z kolei miałem możliwość obserwowania życia zwykłych Albańczyków. Moja gospodyni ze swoją pomocnicą świetnie „ogarniały” cały biznes. Wieczorem, kiedy upał był już lżejszy (tj. około 25–30°C), goście wychodzili przed dom na trawkę poleżeć na kocu. Co jakiś czas przychodzili sąsiedzi, którzy przysiadali po sąsiedzku na jakiś czas. Wieczorem przyjeżdżał mąż właścicielki, do którego przychodzili koledzy. Wciąż trwał ruch: ktoś z gości wyjeżdżał, ktoś przyjeżdżał. Dookoła magiczne góry, piękna pogoda i przyroda. Trudno było wyruszyć po dwóch dniach w dalszą podróż. Przed wyjazdem pojechałem jeszcze porobić kilka zdjęć wsi oraz zatrzymałem się w kilku miejscach, aby uchwycić piękno albańskiej natury. Wiem na pewno, że tu wrócę i wiem, gdzie zatrzymam się kolejny raz.

Po kilku godzinach jazdy dojechałem do kolejnego przystanku mojej bałkańskiej podróży, tj. największego miasta portowego Albanii Durres. Jadąc samochodem – w dużej części dwupasmowymi i szybkimi drogami – myślałem sobie, jakie było moje wyobrażenie o Albanii, a jakie są realia. Kraj, który przez przekaz medialny ukazywany jest raczej jako biedny i zacofany, trochę niebezpieczny, w rzeczywistości ma bardzo dobrze i dynamicznie funkcjonującą gospodarkę. Widać pewne niedociągnięcia, ale gdzie ich nie ma? Główne drogi są świetnie utrzymane, bez kolein i dziur.

Zdjęcia 62-66. Plaże Durres.

Rzeczą, na którą zdecydowanie trzeba uważać, jest styl jazdy kierowców. Jeżdżą oni bardzo dynamicznie, szybko, nie przestrzegają ograniczeń prędkości i większości przepisów. Dla mnie nie był to problem, bo dobrze się odnajduję w takich warunkach dzięki moim doświadczeniom afrykańskim. Zdecydowanie bezpieczniej jest trzymać się lewego pasa, ponieważ na prawym bardzo często niezgodnie z przepisami zatrzymują się lub parkują samochody. Potrafią nagle, bez migacza się zatrzymać i włączyć do ruchu. Generalnie jeździ się szybko i można zrobić wiele, ale na każdym kroku należy stosować zasadę ograniczonego zaufania.

Durrres to już zupełnie inny świat. Zatrzymując się w tym miejscu, miałem plan zwiedzić oddaloną o około 40 km Tiranę oraz piękne i znajdujące się na liście UNESCO miasto Berat. Oczywiście trudno pisać o Albanii, nie testując możliwości wypoczynku nad Morzem Adriatyckim. Sam nie jest wielkim fanem leżakowania na morzem, ale dałem sobie dwa dni na poznanie tych walorów Albanii i ponownie zostałem miło zaskoczony.

Na trasie dojazdowej do mojego hotelu przez prawie 3 km ciągnęły się same hotele i restauracje. Dużym mankamentem były korki, ale trudno się dziwić, jeżeli jest to sezon wakacyjny i każdy chce tutaj dojechać autem. Gdybym nie wiedział, że jestem w Albanii, pomyślałbym, że to Chorwacja lub Włochy. Hotel miałem nad samym morzem, z dostępem do plaży. Akurat, kiedy przyjechałem, zerwał się silny wiatr i wszystko dookoła wirowało. Morze było piękne, ale nieco wzburzone, czuło się upał i dużą wilgoć – to trochę męczący klimat, szczególnie dla kogoś, kto właśnie przyjechał z gór. Zdążyłem jeszcze poleżeć na leżaku i popływać w słonej wodzie Adriatyku.

Zdjęcia 67-73. Atrakcje Durres.

Albania to niesamowity kraj: rano można chodzić po pięknych górach, a cztery godziny później wylegiwać się na plaży nad Morzem Adriatyckim. Wieczorem po plaży oczywiście spacerowało tysiące turystów szukających miejsca na kolację czy rozrywki.

26 lipca rano, zgodnie z planem, udałem się do Beratu i stolicy Albanii – Tirany. Berat to nieduże miasteczko w środkowej części kraju nad rzeką Osum, niecałe dwie godziny jazdy od Tirany. Ze względu na swoje charakterystyczne usytuowanie na szczytach wzgórz nazywane jest „miastem tysiąca okien”. W 2008 r. zostało wpisane na listę UNESCO światowego dziedzictwa kultury.

W internecie znalazłem wiele zdjęć tego miejsca i chciałem je zobaczyć na własne oczy. Po dwóch godzinach jazdy moim oczom ukazały się zabudowania charakterystycznie ułożonych domów na brzegu rzeki. Po zaparkowaniu samochodu udałem się na zwiedzanie ciekawych i historycznych zabudowań. Piękne kamienice i wąskie uliczki zachwycały swoją urodą. Widać było, że część uliczek i budynków jest w trakcie rekonstrukcji lub renowacji.

Zdjęcia 74-82. Berat, prawa strona.

Po przekroczeniu mostu okazało się, że druga, większa część miasta znajduje się po drugiej stronie mostu, gdzie zaparkowałem auto. Nie było jej początkowo widać z uwagi na łukowaty przebieg drogi. Widoczne fragmenty muru i zabudowań fortecznych przy odrobinie wyobraźni sugerowały duże znaczenie i piękno tego miasta – położone po obu stronach rzeki i otoczone murem obronnym musiało kiedyś wyglądać bajecznie. Drugą, większą część Beratu, przylegającą do jego współczesnej zabudowy, praktycznie całkowicie odrestaurowano i obecnie pełna jest małych i malowniczych hotelików czy restauracji z pięknym widokiem na rzekę i część miasta. W kilku miejscach można było spróbować lokalnych potraw. Ponownie zwróciły moją uwagę świetne i uczciwe ceny lokalnej kuchni. Wakacje w Albanii mogą naprawdę być nie dosyć, że bardzo ciekawe, to jeszcze tanie. W mieście obok siebie stoją meczety i kościoły, co sugeruje dużą wielokulturowość tego miejsca. Dodatkową atrakcją jest możliwość wejścia na najwyższą górę i ze starej wieży obejrzenie panoramy miasta. Wszystko na najwyższym europejskim poziomie.

Zdjęcia 83–97. Berat w całej okazałości.

Po obejrzeniu tego pięknego miasteczka przyszedł czas na stolicę – Tiranę. Będę szczery: po Albanii nie spodziewałem się wiele, nawet odwiedzając wcześniej grubo ponad 50 państw, gdzieś tam w głowie miałem stereotyp Albanii – biedny kraj, schrony atomowe, mafia albańska i bieda… Kiedy jechałem do Tirany, pędziłem ponad 120 km/h razem z energicznymi Albańczykami lewym pasem, zastanawiając się: jak jest ta współczesna Albania? Kiedy mijałem pierwsze zabudowania miasta, już coś mi się nie zgadzało. Mnóstwo dużych nowoczesnych budynków, hoteli, siedzib firm czy centrów handlowych – żadnej różnicy pomiędzy Tiraną a Poznaniem czy Warszawą. Wewnętrzne pytanie: dlaczego oni nie są jeszcze w Unii Europejskiej?

Kolejne pytanie: czy ja przy tych korkach będę w stanie dojechać do centrum i zaparkować? Bardzo szybko życie zweryfikowało moje obawy i wewnętrzne pytania. Po złamaniu kilku przepisów zaparkowałem pod głównym placem, przy którym znajdowały się zabytkowy meczet, Bank Centralny Albanii i muzeum. Wszystko na poziomie europejskim, pierwsze trzy godziny 6 euro. Stąd miałem dostęp do najciekawszych punktów stolicy. Maszerując przez prawie 6 km, obserwowałem piękne i czyste ulice, zabytkowe i współczesne budynki administracji krajowej i międzynarodowej, piękne i klimatyczne restauracje oraz wspaniały park ze sztucznym jeziorem w centrum. Nawet stare biedniejsze bloki były tak ukryte i ozdobione kolorami, że trzeba było chcieć je zauważyć. Podsumowując: europejska stolica, która bez kompleksów może przyjmować turystów z całego świata. Spacerując po Tiranie, z moim doświadczeniem w podróżach poczułem się jak wyjątkowy ignorant, który jakimś sposobem czuł, że w 2023 r. jedzie do biednej i zacofanej stolicy europejskiej, oczekując biedy i zacofania…W zamian ujrzałem piękne i dynamicznie rozwijające się europejskie miasto. Jeżeli ktoś szuka komuny i biedy, to w Albanii z całą pewnością jej nie znajdzie. Holendrzy czy Francuzi mogą tylko pomarzyć o tak czystej i przyjemnej stolicy…

Zdjęcia 98–118. Tirana.

Kolejny dzień był przeznaczony na testowanie życia typowego turysty odpoczywającego nad morzem. O ile nie jestem fanem tego typu wypoczynku, to jeden dzień takich wakacji sprawił mi ogromną przyjemność. Hotele, restauracje i obsługa plaży są na bardzo wysokim poziomie. Wystarczyło wejść na plażę, aby ktoś podszedł i za 5 euro zaoferował parasol i leżaki. To wszystko wieczorem było sprzątane, składane i pilnowane. Wieczorem zjadłem kolację w pięknej restauracji. Za sałatkę, zupę rybną, rybę, kalmary, cztery kieliszki pysznego wina, kawę espresso, wodę mineralną, trzy kieliszki domowej roboty rakii i dwie półlitrowe butelki domowej roboty rakii zapłaciłem około 300 PLN – w Polsce kosztowałoby to 700 PLN. Albania naprawdę oferuje wiele za niewiele, zresztą jak wcześniej Bośnia i Hercegowina czy Czarnogóra.

Podsumowując: Albania to piękny, ciekawy, różnorodny i bezpieczny kraj. Nie wszędzie można płacić kartą, za to wszędzie przyjmują euro. Ceny są dwa do trzech razy niższe niż w Polsce w porównywalnych miejscach. Zwraca też uwagę duża różnorodność otoczenia. Jednego dnia można chodzić po górach, leżeć na plaży i zwiedzać zabytkowe miasteczka. Dodatkowo pyszne jedzenie i picie oraz obsługa na wysokim poziomie. Wszelkie stereotypy biorą w łeb w zderzeniu z rzeczywistością. Nawet ja, doświadczony i ostrożny podróżnik, oddałem kluczyki od samochodu obsłudze hotelu na dwa dni, aby mogli przestawiać moje auto, bez stresu, że ukradną mi auto – coś, na co w Polsce bym sobie nie pozwolił. Albania naprawdę jest ciekawa, wolna i bardzo surowa. Coś dla wolnych i ciekawych świata podróżników i turystów.

Opracował: dr Krzysztof Danielewicz,

Niniejszy tekst jest fragmentem książki autora „Przeżyć szkołę, bezpieczeństwo w szkole teoria i praktyka”, Warszawa 2021 r.

W ostatnich latach w polskich placówkach oświatowych doszło do kilku bardzo groźnych zdarzeń w zakresie bezpieczeństwa. „Kultowy” zamach z Columbine High School[1] został już na świecie wielokrotnie skopiowany – niewiele brakowało, by doszło także do polskiego Columbine. Do najbardziej tragicznych zdarzeń należy zaliczyć trzy poniższe wydarzenia.

Szkoła Podstawowa nr 195 w Wawrze, zabójstwo ucznia, 10 maj 2019 r.

Do zdarzenia w Szkole Podstawowej nr 195 w warszawskim Wawrze doszło 10 maja 2019 r. około godziny 10. W czasie przerwy koło sali do fizyki doszło do kłótni pomiędzy dwoma uczniami. W wyniku zdarzenia zaatakowany 16-letni Kuba z trzeciej klasy gimnazjum został dziewięć razy dźgnięty nożem. Pomimo reanimacji, zmarł. Do 16 maja 2019 r. w tej sprawie zatrzymano 5 osób. Według TVN, zamordowany Kuba był wcześniej poszkodowany w innej sprawie. Miał zostać pobity i pozbawiony wolności, ponieważ nie spłacił długu. W tamtej sprawie został zatrzymany 29-latek. Według policji, obie sprawy nie miały związku[2].

Według jednego z uczniów, Kuba został najpierw pobity, a następnie dźgnięty nożem m.in. w przeponę i plecy. Według świadków, napastnik był o wiele większy i silniejszy od ofiary. Początkowo doszło do kłótni, przepychania, a następnie do bójki i zabójstwa. Ofiara była winna swojemu oprawcy około 2000 złotych. Według uczniów, Kuba pożyczył pieniądze na komputer służący do gier. Grał w Counter-Strike’a, a jego komputer był za słaby. Uczniowie twierdzili, że Kuba nie miał z czego oddać pieniędzy[3].

W dniu zamachu do szkoły przyszła matka ofiary, która zgłosiła dyrekcji, że jej syn otrzymuje groźby od Emila B. Zdążyła zobaczyć syna na przerwie, niestety atakowi nie zdołano zapobiec. Matka 16-latka przybiegła na miejsce tragedii, gdy jej syn już nie żył. Matka zamordowanego nastolatka opisywała, że jej syn dostawał groźby, bał się swojego oprawcy i mówił, że 15-letni Emil jest bardzo agresywny. Podkreślała, że nie rozumie, jak – mimo jej ostrzeżeń – do morderstwa mogło dojść w szkole, na oczach wielu osób[4]. Mimo że do zabójstwa doszło na terenie szkoły, nie wyciągnięto żadnych konsekwencji wobec dyrekcji i grona pedagogicznego. Z początkiem nowego roku szkolnego w szkole pojawił się za to dodatkowy monitoring. Burmistrz Wawra Norbert Szczepański oświadczył, że „jeżeli będą sygnały ze strony policji czy prokuratury, że coś było nie tak, to wtedy będzie podejmował adekwatne decyzje”[5].

Po tragedii Emil B. został umieszczony w schronisku dla nieletnich. Dzień po zabójstwie sąd podjął decyzję o przekazaniu sprawy prokuraturze. W tym czasie do sądu wpłynęło zażalenie obrońcy na tę decyzję. Zażalenie złożyli także rodzice sprawcy. Na początku października Sąd Rejonowy dla Warszawy Pragi Południe zdecydował, że Emil będzie odpowiadał za zabójstwo jak dorosły. Chłopak nie przyznał się do popełnienia zarzucanego mu czynu[6].

Proces Emila ruszył 12 marca 2020 r. w Sądzie Okręgowym Warszawa-Praga. Pr.rator w połowie grudnia 2019 r. wniósł akt oskarżenia, w którym zarzucił chłopakowi popełnienie zabójstwa w zamiarze bezpośrednim. W trakcie śledztwa ustalono m.in., że 15-latek przygotowywał się do popełnienia przestępstwa i planował je. Opisywał także w korespondencji telefonicznej – prowadzonej ze znajomymi – spodziewane konsekwencje czynu, którymi miały być pobyt na izbie dziecka i w zakładzie poprawczym. W trakcie zdarzenia napastnik był pod wpływem substancji psychoaktywnych. Z kolei z opinii sądowo-psychologicznej sporządzonej po obserwacji psychiatrycznej wynika, że dopuszczając się zabójstwa, Emil był w pełni poczytalny. Sąd Okręgowy oddalił także wszystkie zażalenia na postanowienie Sądu Rejonowego, co oznacza, że będzie prowadzone postępowanie i oskarżony będzie odpowiadał na zasadach ogólnych przewidzianych w Kodeksie karnym, potocznie mówiąc – jak dorosły. Zabójcy grozi do 25 lat więzienia[7].

Problemy wychowawcze Emil sprawiał już wcześniej. Kilkakrotnie był wzywany do szkoły z rodzicami, obiecywał poprawę, ale po kilku dniach sytuacja wracała do poprzedniego stanu. Według matki jednego z uczniów, kilka miesięcy wcześniej wdał się w bójkę z innym chłopcem, a gdy nauczycielka próbowała ich rozdzielić, popchnął ją tak, że uderzyła o ścianę. Raz w jego przypadku interweniowała w szkole policja. Dzień przed zabójstwem Kuby Emil miał wysłać mu SMS o treści: „Jutro będziesz bohaterem mediów”[8].

Emil B. był także znany warszawskiemu wymiarowi sprawiedliwości, ponieważ stawał przed nim dwukrotnie. Pierwszy raz w 2017 r., gdy miał 13 lat, został oskarżony o naruszenie nietykalności cielesnej innej osoby. Rok później ponownie miał sprawę w sądzie; tym razem chodziło o awanturowanie się pod wpływem alkoholu. Za pierwszym razem sąd udzielił Emilowi B. upomnienia, za drugim stwierdził demoralizację, ale postępowanie umorzono. 15-latek nie znajdował się pod nadzorem kuratora[9].

Poza Emilem B. w sprawie zatrzymano czterech innych nastolatków pod zarzutem podżegania do morderstwa. 15-letni wtedy Karol K. miał zdaniem śledczych podżegać Emila B. do zabójstwa. Nastolatek lato spędził w młodzieżowym ośrodku wychowawczym, jednak na początku listopada 2019 r. śledczy zdecydowali, że może wrócić do szkoły, a kilka tygodni później stwierdzili, że przestępstwa nie popełnił. Za podżeganie do zabójstwa i również przed sądem dla nieletnich miał odpowiadać 15-letni wówczas Adrii H. W tym wypadku postępowanie umorzono. U podejrzanego stwierdzono przejawy demoralizacji i zastosowano nadzór kuratora, a sam Adrii wrócił do szkoły. Wobec pozostałej dwójki (16-letniej Roksany i 16-letniego Dawida) została podjęta decyzja o przekazaniu sprawy prokuraturze. Oboje mogli odpowiadać przed sądem za podżeganie do zabójstwa jako dorośli, jednak do tego nie dojdzie. Prokuratura akta nastolatków zwróciła do sądu. Na początku marca Prokuratura Rejonowa Warszawa-Praga Południe przekazała sądowi rodzinnemu sprawy dotyczące dwojga nieletnich, którzy usłyszeli zarzuty w związku z zabójstwem, jakiego dopuścił się Emil B. Prokurator jednak nie sporządził aktu oskarżenia i przekazał sprawę sądowi rodzinnemu. Przesłankami do odstąpienia od skierowania aktu oskarżenia w sprawie Roksany i Dawida był „stopień rozwoju sprawców oraz ich warunki osobiste”[10].

27 lipca 2020 r. prokuratura aresztowała ojca Emila B., który wraz z innym podejrzanym dokonał brutalnego ataku na trzydziestoletniego mężczyznę. Ofiara była kopana i bita po całym ciele, ugodzona nożem, przed dalszymi ranami uratowała ją ucieczka do pobliskiego lokalu gastronomicznego. Do wydarzenia doszło na tej samej ulicy, gdzie znajduje się szkoła, w której Emil B. dokonał zabójstwa. Według wstępnych ustaleń, napad ma bezpośredni związek z zabójstwem Kuby dokonanym w maju 2019 r. Zatrzymanym mężczyznom grozi kara dożywotniego pozbawienia wolności[11].

W związku z zabójstwem w szkole w Wawrze minister edukacji narodowej 11 maja 2019 r. wystąpił z pismem (sygnatura sprawy DWKI-WPB.5012.25.2019.BK), zobowiązującym dyrektorów wszystkich szkół i placówek oświatowych w Polsce do:

  • „przeprowadzenia rad pedagogicznych na temat obowiązków w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa uczniom, wynikających z przepisów prawa oświatowego, procedur zachowania w sytuacjach kryzysowych i nadzwyczajnych;
  • zorganizowania spotkań z rodzicami uczniów, podczas których zostaną przedstawione procedury bezpieczeństwa obowiązujące na terenie danej placówki oraz osoby i instytucje, do których można zgłosić się o wsparcie w sytuacjach wymagających pomocy psychologiczno-pedagogicznej i wychowawczej;
  • przeprowadzenia godzin wychowawczych z uczniami na temat czynników warunkujących bezpieczeństwo w szkole, procedur zachowania w sytuacji nadzwyczajnej oraz obowiązków wynikających z poszanowania drugiego człowieka;
  • wzmocnienia współpracy pomiędzy szkołą a rodzicami, w tym przez utworzenie formuły tzw. anonimowej skrzynki na sygnały[12]

Zalecone działania dyrektorzy mieli przeprowadzić do końca maja 2019 r., a kontrole ich realizacji miały się zacząć w czerwcu tego samego roku. W naturalny sposób pojawia się pytanie, jak i według jakich ujednoliconych procedur przeszkolić personel około 43 tysięcy szkół i przedszkoli w Polsce w ciągu dwóch tygodni. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że nawet tak błahy element jak system alarmowania o zagrożeniach w szkole nie jest ujednolicony, to jasno widać, że dokument nie miał na celu realnego podniesienia poziomu bezpieczeństwa w szkołach, a tylko zabezpieczenie się przed zarzutami mediów o brak reakcji.

 Zamach w Szkole Podstawowej nr 1 w Brześciu Kujawskim, 27 maja 2019 r.

27 maja 2019 r. około godz. 10 Marek N., 18-letni były uczeń szkoły, pojawił się na drugim piętrze jednego z segmentów szkoły. Prawdopodobnie wszedł przez okno między łącznikiem a halą sportową. Do jednej z sal lekcyjnych, która była otwarta, wrzucił ładunek wybuchowy – plastikową butelkę wypełnioną czarnym prochem z przymocowaną do niej petardą. Butelka wpadła do klasy i zatrzymała się pomiędzy tornistrami, dzięki czemu eksplozja skierowała cały strumień prochu i powietrza w stronę szafy. W wyniku eksplozji zapaliła się leżąca na tornistrze koszulka jednego z uczniów. Eksplozja ogłuszyła uczniów. Woźna, która znajdowała się piętro niżej i usłyszała hałas, pobiegła na górę, myśląc, że spadła jedna z lamp na holu. Gdy napastnik ją zauważył, oddał do niej dwa strzały z rewolweru czarnoprochowego. Lekko ranna kobieta zsunęła się po schodach w dół. Na parterze jedna z nauczycielek zabrała woźną do sali lekcyjnej, po czym zamknęła drzwi na klucz i dodatkowo razem z uczniami zabarykadowała je ławkami[13].

Nauczyciel z sali, w której miała miejsce eksplozja, podjął decyzję o natychmiastowej ewakuacji klasy do toalety z zamiarem zabarykadowania się. W czasie ewakuacji czwórka 12-letnich uczniów w panice odłączyła się od grupy i zaczęła zbiegać klatką schodową w dół. Napastnik, który cały czas znajdował się w pobliżu, oddał trzy strzały do biegnących po schodach dzieci i trzykrotnie postrzelił dziewczynkę, która biegła jako ostatnia. Mimo odniesionych ran dziewczynka dobiegła do wychowawczyni na parterze[14]. Według oświadczenia jej ojca, jedna z kul przeszła przez obojczyk na wylot, druga trafiła ją w plecy niecały centymetr od rdzenia kręgowego, trzecia trafiła w brzuch i drasnęła nerkę[15].

Woźny w czasie ataku znajdował się w piwnicy; usłyszał wybuch, ale myślał, że to spadła lampa. Pobiegł na górę, na pierwszym piętrze dowiedział się, co się stało, powoli wchodził na drugie piętro, kiedy napastnik rzucił w jego kierunku drugi ładunek wybuchowy własnej konstrukcji. Ładunek eksplodował, a jego element rozbił jarzeniówkę[16].

Woźny później wspominał: „Wbiegłem tam po schodach, patrzę, a na korytarzu stoi jakiś typ w kominiarce. Był ubrany na czarno, miał plecak, z którego wystawała maczeta i pałki, a w rękach trzymał rewolwer i telefon. Był wyraźnie zaskoczony, że się go nie boję”[17]. Przez chwilę było cicho, więc woźny postanowił powoli wejść na górę, obserwując napastnika. W tym czasie napastnik stał przy oknie, na podłodze leżał plecak z ładunkami. Woźny zaczął rozmawiać z zamachowcem. Chłopak zaczął wykonywać polecenia woźnego: zdjął pasek od spodni, buty, położył się na podłodze. Następnie woźny go przeszukał, wykręcił mu ręce i sprowadził na dół; oczy napastnika były zamglone, był jakby nieobecny. W plecaku znajdowały się jeszcze trzy ładunki – były tak silne, że w trakcie kontrolowanej eksplozji powstałaby kula ognia o średnicy około 30 metrów[18].

Po wybuchu pierwszego ładunku wszystkie dzieci w budynku, szczególnie na drugim piętrze, zabarykadowały się w salach, zamykając drzwi na klucz i zastawiając je ławkami oraz krzesłami. Zostały zabarykadowane wszystkie sale lekcyjne, ponieważ szkoła miała procedury na wypadek aktywnego strzelca. Szkolenie i procedury zostały wprowadzone w trakcie realizacji projektu MEN „Bezpieczna szkoła, bezpieczna przyszłość”. Prawdopodobnie brak paniki i krzyków oraz puste korytarze sprawiły, że napastnik nie wiedział, co ma robić, w konsekwencji poddał się woźnemu i został zatrzymany przez policję. Rzeczywistość i plany napastnika znacznie rozminęły się z jego oczekiwaniami[19]. Reszta szkoły została ewakuowana. Po ewakuacji dzieci pozostawały w rejonie zdarzenia, a na miejsce przyjeżdżały kolejne pojazdy służb ratowniczych, lotnicze pogotowie ratunkowe i policja[20].

Po zdarzeniu próby otwarcia zabarykadowanych drzwi w salach lekcyjnych przez dyrektorkę początkowo nie przynosiły rezultatu. Uczniowie, a przede wszystkim nauczyciele zachowali zimną krew, nie było paniki czy przerażenia. Po około 9–10 minutach przyjechała policja, następnie pogotowie[21].

W czasie ewakuacji szkoły stwierdzono brak jednego dziecka, jak się później okazało, zostało zabrane bez wiedzy szkoły przez starszą siostrę. Po ewakuacji policja nie pozwoliła wrócić nikomu do szkoły, ponieważ budynek musiał zostać sprawdzony. Odbyło się spotkanie z psychologami, policją i burmistrzem[22].

Po zdarzeniu Prokuratura Okręgowa we Włocławku prowadziła czynności w kierunku ustalenia, czy doszło do popełnienia przestępstwa usiłowania zabójstwa wielu osób przy użyciu materiałów wybuchowych. Zamachowiec po zatrzymaniu przyznał się, że chciał zabić wiele osób. Trzy dni przed zdarzeniem na portalu społecznościowym pod jednym z jego zdjęć pojawił się komentarz: „To zdjęcie sprawia, że myślę o strzelaninie w szkole i ludobójstwie w Polsce”. Marek N. odpowiedział: „To dobre”. Materiały wybuchowe miał konstruować niedaleko domu. Po zamachu został zatrzymany na trzy miesiące w areszcie śledczym w Szczecinie. Za dokonanie zamachu grozi mu dożywocie[23].

Napastnik to były uczeń tej szkoły. W szkole podstawowej nie sprawiał żadnych problemów, jednak rozwód rodziców był początkiem jego problemów. Sąsiedzi opisywali go jako spokojnego i zamkniętego w sobie chłopaka. W gimnazjum był zamknięty w sobie, podobno na własne życzenie został przez kolegów pobity, co zostało nagrane telefonem komórkowym. Miał pięć prób samobójczych, z czego dwie w gimnazjum. Po drugiej próbie zgłoszonej na policję znalazł się w szpitalu psychiatrycznym, potem eksternistycznie zdał egzaminy gimnazjalne. Po ukończeniu gimnazjum podobno zapisał się do szkoły budowlanej, ale prawie natychmiast ją porzucił i znowu trafił do szpitala psychiatrycznego. W sumie w szpitalu psychiatrycznym był hospitalizowany przynajmniej osiem razy. Rok przed zamachem w rejonie szkolnego placu zabaw gonił dzieci, mając w ręku duży nóż lub maczetę. Rzucił się także na uczennicę ze słowami, że najpierw musi zabić, żeby zabić siebie[24]. Marek N. był znany mieszkańcom Brześcia Kujawskiego, ponieważ już wcześniej stwarzał zagrożenie i leczył się psychiatrycznie. Prawdopodobnie ze względu na pełnoletność leczenie zostało przerwane.

Według interweniujących w czasie ataku na szkołę policjantów, ewidentnie było widać, że chce, aby policja zrobiła mu krzywdę. Matka stwierdziła, że jej syn chce umrzeć, ale nie wie, jak to zrobić. Syn uważa, że nie nadaje się na ten świat i ma schizofrenię paranoidalną[25]. Ostatecznie w 2022 r. sprawca zamachu został skazany na 25 lat więzienia.

Warszawa-Praga, styczeń 2020 r.

Jednym z bardziej niebezpiecznych wydarzeń była sytuacja w szkole średniej na warszawskiej Pradze. W nocy z 30 na 31 stycznia 2020 r. czterech nastolatków w wieku od 15 do 17 lat, pochodzących z Warszawy i okolic, zostało aresztowanych w związku z podejrzeniem planowania zamachu bombowego na jedną z warszawskich szkół średnich na terenie Warszawy-Pragi. Zatrzymani byli uczniami jednego z praskich techników. Wobec dwóch zatrzymanych zastosowano środki zapobiegawcze, jeden został umieszczony w młodzieżowym ośrodku wychowawczym, a kolejny został objęty dozorem kuratora. Czynności w sprawie prowadzone są w kierunku art. 171 kk – wytwarzania lub obrotu substancjami, materiałami i urządzeniami niebezpiecznymi, za co grozi od sześciu do ośmiu lat więzienia. Nastolatkowie zostali zatrzymani przez funkcjonariuszy wydziału do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw Komendy Stołecznej Policji[26].

Powodem ataku miała być chęć zemsty na rówieśnikach za znęcanie się. Potencjalni zamachowcy, przygotowując się do zamachu, inspirowali się masakrą z Columbine High School. Chcieli bardzo wiernie naśladować Erica Harrisa i Dylana Klebolda, kupili nawet podobne ubrania. Jeden z zatrzymanych nazwał swój profil w mediach społecznościowych „Eric Harris”. Zatrzymani uczniowie chcieli zdetonować przygotowane przez siebie ładunki wybuchowe. Przepis na konstrukcję tzw. bomby rurowej znaleźli w internecie. Kupili niezbędne składniki, w tym saletrę i siarkę. Zdołali przygotować trzy ładunki, które zdetonowali w lesie w Rembertowie. Jeden z trzech testowanych ładunków spełnił oczekiwania zamachowców, natomiast dwa uległy spaleniu. Na podstawie testów zdobyli wiedzę, jak skutecznie przygotować ładunek wybuchowy.

Zatrzymanie nastolatków było raczej szczęśliwym zbiegiem okoliczności i miało związek ze sprawą 14-latka z Chełma na Lubelszczyźnie. Został on zatrzymany pod koniec stycznia 2020 r. w związku z zabójstwem macochy i usiłowaniem zabójstwa jej syna. Zabójca zadał kobiecie wiele ciosów nożem, natomiast chłopca uderzył młotkiem. Następnie ruszył do miasta z ociekającym krwią nożem i młotkiem w ręce. Wszedł do domu kultury, w którym kończył się spektakl, ale został przegnany przez ochronę. W tym przypadku nastolatek inspirował się zabójcami, w tym m.in. Zuzanną M. z Rakowisk[27]. Jemu także imponowali zamachowcy z Columbine. Dzień przed morderstwem opublikował w sieci informację zapowiadającą zbrodnię. Po zatrzymaniu chłopaka policjanci sprawdzili jego komputer, gdzie natrafili na forum, na którym wymieniał się opiniami z osobami o podobnych poglądach. W wyniku analizy zawartych tam informacji ustalono, że nastolatek z Chełma kontaktował się z uczniami technikum z Warszawy. Na podstawie numerów IP i adresów ustalono dane nastolatków z Warszawy. Śledztwo w sprawie nastolatków prowadziła Prokuratura Rejonowa Warszawa-Praga Południe. Prawdopodobnie śledczy nie mają wystarczających dowodów na postawienie zarzutu planowania zamachów w szkole i dlatego podstawą ma być artykuł kodeksu karnego mówiący o wyrabianiu, posiadaniu i obrocie materiałami niebezpiecznymi[28].

Ciekawe jest to, że według oficjalnych komunikatów rzecznika prasowego władz Pragi Południe Andrzeja Opala, „zatrzymani przez policję uczniowie ani ich rodzice nigdy nie sygnalizowali problemów, które mogłyby skutkować podjęciem przez młodych ludzi tak nierozsądnych i skrajnie niebezpiecznych decyzji”. Uczniowie pierwszej klasy byli oceniani jako zdyscyplinowani, zdolni i spokojni, jeden z nich miał nawet brać udział w konkursie fizycznym. Z informacji przekazanych przez dyrekcję szkoły wynika, że zarówno psycholog szkolny, pedagog, jak i dyrekcja nie otrzymywali żadnych informacji na temat symptomów wskazujących na problemy dotyczące tych młodych ludzi.

W dniach 29 stycznia i 5 lutego w Dzielnicowym Biurze Finansów Oświaty przy ul. Grochowskiej 262 odbyły się szkolenia dla dyrektorów placówek oświatowych w dzielnicy Praga Południe w zakresie realizacji procedur związanych z informacją o podłożeniu ładunku wybuchowego, sprawdzeniem pirotechnicznym obiektu, wystąpieniem sytuacji kryzysowych, współpracy służb i podziału kompetencji. Omówiono także zasady dokonywania zgłoszeń na numer alarmowy 112 oraz działalność Centrum Powiadamiania Ratunkowego[29]. Niestety większość tych szkoleń jest bezużyteczna na wypadek wtargnięcia do szkoły tzw. aktywnego strzelca, a dodatkowo obejmowały one tylko dyrektorów placówek oświatowych.

Poza, wspomnianymi trzema wydarzeniami, w wielu szkołach występuje wiele sytuacji niebezpiecznych, które często tylko przypadkiem nie kończą się tragicznie. Obserwując trendy, związane ze wzrostem przemocy w polskich szkołach, należy założyć, że sytuacja bezpieczeństwa w polskich placówkach oświatowych będzie się cały czas pogarszać.


[1] W trakcie zamachu w 1999 r. dwóch uczniów zamordowało 12 uczniów szkoły, do której uczęszczali. Pierwotnie planowali zamordować setki uczniów i pracowników szkoły. 

[2] Zabójstwo ucznia w szkole w Warszawie. Miesiąc przed śmiercią Kuba był więziony i pobity, „Wprost”, 23.05.2019 r., https://www.wprost.pl/kraj/10219310/zabojstwo-ucznia-w-szkole-w-warszawie-miesiac-przed-smiercia-kuba-byl-wieziony-i-pobity.html, dostęp: 9.02.2020 r.

[3] K. Bogdańska, Warszawa. Dramat w szkole w Wawrze. Szokujące relacje uczniów, wp.pl, 14.05.2019 r., https://wiadomosci.wp.pl/warszawa-dramat-w-szkole-w-wawrze-szokujace-relacje-uczniow-6380785515136641a, dostęp: 9.02.2020 r.

[4] Zabójstwo w szkole w Wawrze. 15-letni Emil B. trafił do aresztu. Nie przyznał się do zadźgania kolegi, „Metrowawarszawa.gazeta.pl”, 31.10.2019 r., https://metrowarszawa.gazeta.pl/metrowarszawa/7,141637,25367979,zabojstwo-w-szkole-w-wawrze-15-letni-emil-b-trafil-do-aresztu.html, dostęp: 5.08.2020 r.

[5] Zabójstwo w szkole w Wawrze. 15-letni Emil B. będzie odpowiadał, jak dorosły, Polsat News, 9.10.2019 r., https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2019-10-09/zabojstwo-w-szkole-w-wawrze-emil-b-bedzie-odpowiadal-jak-dorosly/, dostęp: 5.08.2020 r.

[6] Zabójstwo w szkole w Wawrze. Ruszył proces w sprawie Emila B., RDC, 12.03.2020 r., https://www.rdc.pl/informacje/dzis-ruszyl-proces-przeciwko-emilowi-b-15-latek-mial-ranic-smiertelnie-kolege-w-szkole-w-wawrze/, dostęp: 5.08.2020 r.

[7] Tamże.

[8] K. Bogdańska, Warszawa. Dramat w szkole…

[9] Zabójstwo w szkole w Wawrze. 15-letni Emil B. trafił do aresztu…

[10] K. Ziółkowska, Emil B. stanie przed sądem. Co z nastolatkami, którzy mieli „podżegać do zabójstwa”?, TVN 24, 12.03.2020 r.,

https://tvn24.pl/tvnwarszawa/wawer/warszawa-wawer-w-czwartek-proces-emila-b-co-z-pozostalymi-zatrzymanymi-4345651, dostęp: 06.08.2020 r.

[11] Szokujący ciąg dalszy zabójstwa w Wawrze. Emil B. zadźgał Kubę w szkole. Teraz jego ojciec też zaatakował nożem przed tą szkołą! se.pl, 30.07.2020 r., https://www.se.pl/warszawa/warszawa-emil-b-zadzgal-kube-teraz-jego-ojciec-zaatakowal-nozem-aa-1WH8-tB1c-5MvV.html, dostęp: 6.08.2020 r.

[12] Komunikat do dyrektorów szkół i placówek objętych nadzorem pedagogicznym Lubuskiego Kuratora Oświaty, 14.05.2019 r., http://ko-gorzow.edu.pl/komunikat-do-dyrektorow-szkol-i-placowek-objetych-nadzorem-pedagogicznym-lubuskiego-kuratora-oswiaty/, dostęp: 19.09.2020 r.

[13] Ustalenia własne autora.

[14] Ustalenia własne autora.

[15] Strzelanina w szkole w Brześciu Kujawskim. Kula przeszła centymetr od rdzenia 11-letniej Oliwii, Polsat News, 30.05.2019 r., https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2019-05-30/strzelanina-w-szkole-w-brzesciu-kula-przeszla-centymetr-od-rdzenia-11-letniej-oliwii/, dostęp: 4.08.2020 r.

[16] Ustalenia własne autora.

[17] M. Pietraszewski, „Był zaskoczony, że się go nie boję. Działałem jak w transie”. Woźny z Brześcia Kujawskiego ujawnia, jak powstrzymał sprawcę, Radio Zet, 30.05.2019 r., https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Brzesc-Kujawski.-Strzelanina-w-szkole.-Wozny-ujawnia-jak-powstrzymal-sprawce, dostęp: 4.08.2020 r.

[18] Ustalenia własne autora.

[19] Materiały własne. Autor, wspólnie z innymi trenerami, miał okazję prowadzić szkolenie w Szkole Podstawowej nr 1 w Brześciu Kujawskim w ramach projektu finansowanego przez MEN „Bezpieczna szkoła, bezpieczna przyszłość”, realizowanego przez Karkonoski Sejmik Osób Niepełnosprawnych.

[20] K. Kaługa, Strzelanina w szkole w Brześciu Kujawskim. Wśród rannych 11-letnia uczennica, RMF 24, 27.05.2019 r., https://www.rmf24.pl/fakty/news-strzelanina-w-szkole-w-brzesciu-kujawskim-wsrod-rannych-11-l,nId,3012822, dostęp: 4.08.2020 r.

[21] Ustalenia własne autora.

[22] Ustalenia własne autora.

[23] Strzelanina w szkole w Brześciu Kujawskim…

[24] Tamże.

[25] Ustalenia własne autora

[26] Warszawa: grupa nastolatków mogła planować zamach…

[27] O Zuzannie M. zrobiło się głośno za sprawą szokującego mordu, jakiego dopuściła się wraz z partnerem Kamilem N. na rodzicach chłopaka. W grudniu 2014 r. młodzi kochankowie zakradli się do domu małżonków i zaatakowali ich podczas snu. J. Szydłowski, Morderstwo w Rakowiskach. „Mama Kamila płakała. Mówiła, że zmienia się pod wpływem Zuzanny”, „Dziennik Wschodni”, 15.09.2015 r., https://www.dziennikwschodni.pl/lublin/morderstwo-w-rakowiskach-mama-kamila-plakala-mowila-ze-zmienia-sie-pod-wplywem-zuzanny,n,1000167600.html, dostęp: 29.12.2020 r.

[28] K. Zasada, To miało być polskie Columbine. Znamy szczegóły planu niedoszłego zamachu w warszawskim technikum, RMF24.pl, 5.02.2020 r., https://www.rmf24.pl/fakty/news-to-mialo-byc-polskie-columbine-znamy-szczegoly-planu-niedosz,nId,4307829, 05.02.2020 r.; także: M. Bereza, Nastolatkowie planowali zamach w szkole? „Inspirowali się sprawcami z Ameryki”, Radio Zet, 3.02.2020 r., https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Warszawa/Warszawa-Nastolatkowie-mogli-planowac-zamach-w-jednej-ze-szkol-Zostali-zatrzymani, dostęp: 03.02.2020 r.

[29] Mieli planować zamach w szkole, bo czuli się szykanowani. „Nigdy nie sygnalizowali problemów”, TVN 24, 06.02.2020 r., https://tvn24.pl/tvnwarszawa/najnowsze/warszawa-oswiadczenie-wladz-pragi-poludnie-w-sprawie-nastolatkow-oskarzonych-o-zamach-3808973, 16.03.2020 r.; także: Oświadczenie Zarządu Dzielnicy Praga-Południe m.st. Warszawy, 06.02.2020 r., https://www.pragapld.waw.pl/oswiadczenie-zarzadu-dzielnicy-praga-poludnie-m.st.-warszawy.html#start, dostęp: 16.03.2020 r.

Opracował: dr Krzysztof Danielewicz

Niniejszy tekst jest fragmentem książki autora „Przeżyć szkołę, bezpieczeństwo w szkole teoria i praktyka”, Warszawa 2021 r.

W szkołach na całym świecie, co roku dochodzi do wielu tragicznych zdarzeń, z których część kończy się ofiarami wśród uczniów i pracowników szkół. W każdym przypadku, krótko po zamachu, wywołują one w społeczeństwach dyskusję na temat poziomu bezpieczeństwa w szkołach oraz zwiększoną aktywność w zakresie wprowadzania procedur bezpieczeństwa i ich trenowania. Często firmy szkoleniowe zajmujące się tą tematyką, próbują przenosić na grunt szkolny rozwiązania wypracowane w odmiennych warunkach środowiskowych. Często takie szkolenia są dolewaniem benzyny do ognia i kończą się traumą dla szkolonych i zarzutami karnymi dla prowadzących szkolenia czy osób odpowiedzialnych za szkoły. Placówki oświatowe to bardzo specyficzne środowisko, które należy rozumieć, aby skutecznie i bez stresu wprowadzać pewne rozwiązania. Poniżej kilka przykładów złych praktyk oraz wnioski w tym zakresie.

Błędy szkoleniowe w polskich placówkach oświatowych

Symulowany atak zamach terrorystyczny – Zespół Szkół nr 3 w Pabianicach, 13 czerwca 2019 r.

W odpowiedzi na zdarzające się coraz częściej skrajnie niebezpieczne sytuacje w polskich szkołach część dyrektorów podjęła starania o przygotowanie swoich placówek na ewentualność wystąpienia takich sytuacji. Niestety w związku z brakiem rzetelnych analiz na temat samych zagrożeń i przebiegu zamachów, proponowane szkolenia i sposób ich prowadzenia są źródłem stresu o poziomie podobnym do występującego w czasie realnej sytuacji kryzysowej. Bardzo często są one prowadzone na wypadek zagrożenia, którego szanse zaistnienia są minimalne.

Klasycznym źle przeprowadzonym szkoleniem z zakresu procedur bezpieczeństwa było szkolenie zrealizowane 13 czerwca 2019 r. w Zespole Szkół nr 3 w Pabianicach. Po wcześniejszych uzgodnieniach z dyrektorką szkoły, wtargnęło tam dwóch zamaskowanych i uzbrojonych mężczyzn, którzy symulowali sytuację zakładniczą[1]. Mężczyźni mieli na sobie mundury, tzw. arafatki i kamizelki kuloodporne. Napastnicy strzelali ślepą, jak się później okazało, amunicją. Jeden z „terrorystów” wrzasnął: „Padnij! Załóż ręce na szyję! Wchodź pod stół”. Drugi krzyczał: „Wszyscy pod stoły! Ręce na szyję!”. Sparaliżowani strachem nauczyciele leżeli pod stolikami. „Terroryści” mieli też krzyczeć: „Odłożyć telefony!”[2]. W tym czasie w szkole nie było już dzieci i odbywała się rada pedagogiczna związana z zakończeniem roku szkolnego. „Napastnicy” wtargnęli do sali, w której zebrało się około 40 nauczycieli. Krzyczeli do zdezorientowanych i przerażonych nauczycieli oraz strzelali z broni hukowej. Poza dyrektorką szkoły nikt nie miał pojęcia, że są to tylko ćwiczenia. Sytuacja trwała kilkadziesiąt sekund, w czasie których nauczyciele byli pewni, że stali się ofiarami ataku terrorystycznego. W konsekwencji jedna osoba zemdlała, a ktoś innych zadzwonił na policję z informacją o strzelaninie. Po chwili do sali wpadło dwóch innych mężczyzn, którzy grali policjantów i obezwładnili swoich poprzedników. Dyrektorka szkoły oświadczyła, że scenariusz ćwiczeń zakładał zaskoczenie i po pierwszym szoku później wszystko odbywało się normalnie. Podkreśliła także, że kilka miesięcy wcześniej otrzymała polecenie z kuratorium oświaty, aby przeprowadzić w placówce szkolenie mające przygotować pracowników na ewentualne zagrożenie. Do przeprowadzenia szkolenia została wybrana firma, która podobne szkolenia realizowała wcześniej w innych szkołach[3].

Dyrektorka szkoły zapewniła, że nauczycielom nic złego się nie stało. Przyznała jednak, że mogli być wystraszeni, ale – jak mówiła – „sytuacje kryzysowe mają to do siebie, że jest to mnóstwo różnych przypadków, które mogą się zdarzyć w szkole, i tak naprawdę element zaskoczenia jest tak istotny, żeby potrafić się w tym odnaleźć”. Podkreśliła, że po tym, co działo się w innych miastach, usłyszała, że powinno się takie procedury przećwiczyć. Jak mówiła, nawet w materiałach ministerialnych opisano przeróżne procedury w kilkudziesięciu sytuacjach. Z kolei prezes Fundacji SPAP (Fundacja Byłych Funkcjonariuszy Policyjnych Pododdziałów Antyterrorystycznych) Tomasz Łuczak stwierdził, że „musi być element zaskoczenia, bo tak to nie ma sensu takie szkolenie. Bo jeżeli przyjdzie ktoś zły, to nie będzie informował, że wejdzie do szkoły” – powiedział. Według niego, szkolenia fundacji mają w realny sposób pokazywać, jak się zachowujemy i jak powinniśmy się zachować w razie zagrożenia. Łuczak podkreślił, że takie szkolenia fundacja prowadzi od półtora roku w wielu szkołach, zawsze wyglądały podobnie i nigdy nie było problemu[4]. Wypowiedź ta świadczy o braku znajomości specyfiki szkoły oraz metodyki prowadzenia tego typu szkoleń. Najpierw powinny być prowadzone treningi kształtujące nawyki, a dopiero później symulacje. Podobne błędy popełniane są także w Stanach Zjednoczonych, o czym będzie szczegółowo w dalszych fragmentach książki.

Łódzki kurator oświaty Grzegorz Wierzchowski przyznał, że po zdarzeniu w szkole w warszawskim Wawrze dyrektorzy placówek oświatowych w kraju zostali zobowiązani do podjęcia działań, które mają zwiększyć bezpieczeństwo fizyczne uczniów przebywających w szkołach. „Nie wiem jeszcze, czy to szkolenie było bezpośrednio związane z tym zadaniem, czy też wynikało z planu szkoleń w tej szkole. Będziemy ten przypadek wyjaśniać, bo nie zobowiązywaliśmy nikogo do przeprowadzania szkoleń antyterrorystycznych z wykorzystaniem broni palnej czy innej. Będziemy wyjaśniać, skąd pomysł akurat takiego szkolenia” – zapewnił Wierzchowski[5]. Oświadczył też, że sposób przeprowadzenia ćwiczenia w Pabianicach będzie sprawdzony, ponieważ to na dyrektorze szkoły spoczywa odpowiedzialność za efektywność i bezpieczeństwo takich ćwiczeń[6].

Policja w Pabianicach po otrzymaniu zgłoszenia o strzelaninie w szkole natychmiast wysłała patrol, na szczęście sytuacja się wyjaśniła, zanim podjęto interwencję. W związku z tym, że policja nie miała żadnej informacji ze szkoły o planowych ćwiczeniach, sytuacja mogła zakończyć się tragedią[7].

Symulowany atak terrorystyczny – Szkoła Podstawowa nr 3 w Barczewie, 14 listopada 2019 r.

Kolejnym źle przeprowadzonym szkoleniem były ćwiczenia zrealizowane 14 listopada 2019 r. w Szkole Podstawowej nr 3 w Barczewie niedaleko Olsztyna. W tym dniu, po wcześniejszym porozumieniu z dyrektorką szkoły, do budynku weszła grupa umundurowanych i uzbrojonych w atrapy mężczyzn symulujących atak terrorystyczny. Były to osoby specjalizujące się w szkoleniach z samoobrony i walce wręcz[8].

W obiektach Szkoły Podstawowej nr 3 (Zespołu Szkół) w Barczewie znajdowało się przedszkole, szkoła podstawowa i liceum. Na parterze uczyły się dzieci klas IV–VII i licealiści, natomiast na piętrze klasy I–III. „Napastnicy” byli ubrani w kominiarki, moro i mieli broń w ręku. Do budynku wrzucono petardy hukowe, użyto także broni hukowej. Według świadków, część dzieci była przerażona. Akcja trwała 8–10 minut, mężczyźni weszli do szkoły po umówionych pięciu dzwonkach ogłaszających alarm, po których uczniowie mieli zamknąć wszystkie drzwi do sal na klucz. Po odpaleniu petard sprawdzono zamknięcie sal lekcyjnych – niektóre były otwarte. Po około 10 minutach wchodzono do sal i tłumaczono uczniom, co to była za akcja i skąd pochodził hałas. Według szefa firmy, część przedszkolna była zamknięta, a „napastnicy” poruszali się tylko na parterze. Dodał także, że nie miał świadomości, że uczniowie nie zostali wcześniej poinformowani ani przeszkoleni, jak się zachować w takiej sytuacji[9].

W czasie ataku uczniowie siedzieli w ławkach, a z korytarzy dobiegały odgłosy strzałów z broni palnej i męskie krzyki. Jeden z nauczycieli wyjrzał na korytarz i natychmiast zamknął drzwi do sali na klucz, jednocześnie uspokajając dzieci. Niestety 10-letni uczeń dostał ataku paniki i były problemy z jego uspokojeniem, inni uczniowie dopytywali nauczyciela, czy na pewno są bezpieczne. W innej sali uczeń nie wytrzymał napięcia i wyskoczył przez okno, na szczęście zajęcia odbywały się na parterze i nic mu się nie stało. Następnie przeskoczył przez płot i uciekał przed siebie. Nikt nie wiedział, co się stało. Część dzieci pomimo późniejszego wyjaśnienia sytuacji miała duże problemy z opanowaniem nerwów. W wyniku tego wydarzenia dzieciom trzeba było zapewnić pomoc psychologiczną, której szkoła nie miała i musiała kontaktować się z poradnią[10].

W związku z tą sytuacją, w porozumieniu z kuratorium, burmistrz Barczewa odwołał dyrektorkę szkoły, która na krótko przed symulacją ataku została wyróżniona dyplomem w Ogólnopolskim Konkursie Super Dyrektor 2019 r.[11] Burmistrz miasta w uzasadnieniu decyzji o odwołaniu dyrektorki napisał: „Przed szkoleniem zabrakło pogadanek, filmów, odpowiedniego przygotowania merytorycznego oraz informacji, że będzie przeprowadzona symulacja ataku terrorystycznego”[12].

Odwołanie dyrektorki szkoły w porozumieniu z kuratorium brzmi bardzo ciekawie, szczególnie jeżeli weźmie się pod uwagę odpowiedź, która nadeszła z kuratorium na pytanie dziennikarzy. „Jolanta Kuropatwa, łódzki wicekurator oświaty, przekazała, że organizowanie w szkole ćwiczeń antyterrorystycznych »nie należy do zadań przypisanych urzędowi kuratora oświaty«. Wszelkie szkolenia z tej tematyki są działaniami własnymi szkoły i mają charakter dobrowolny. Kwestie organizacyjne szkolenia winni uzgadniać dyrektorzy szkół z organem prowadzącym oraz podmiotem realizującym szkolenie – dodała Kuropatwa”[13].

W późniejszym czasie odwołana dyrektorka szkoły napisała w mediach społecznościowych, że czuje się zlinczowana na podstawie domysłów i półprawd, jakie pojawiły się w mediach. O zaplanowanym szkoleniu wiedział burmistrz oraz miejscowa policja. Według niej, nie zrobili nic, aby poznać szczegóły ćwiczenia i ewentualnie doradzić. Także policja był bierna, nie wysyłając nawet patrolu. Dyrektorka napisała także, że nie jest prawdą, iż w miasteczku nie może dojść do niebezpiecznych sytuacji. Zdarzają się ataki osób niezrównoważonych, a w mieście znajduje się także zakład karny[14]. Tłumaczyła też, że prawo nakłada na nią obowiązek prowadzenia tego typu ćwiczeń dotyczących reagowania na wypadek pożaru, alarmu bombowego czy działań terrorystycznych. W przeciwnym razie, gdyby coś się wydarzyło, rodzice mieliby do niej pretensje, że dzieci nie były przygotowane. Burmistrz z kolei podkreślił, że do zespołu szkół chodzą dzieci wymagające szczególnej atencji ze strony szkoły. Dyrektorka nie uwzględniła ich potrzeb, nie określiła ich stanu psychofizycznego i nie była w stanie ocenić, jak zareagują dzieci ze spektrum autyzmu i zespołem Aspergera. Dodatkowo nie zapewniła dzieciom opieki pedagogicznej i psychologicznej dzień po symulacji[15].

Pomimo wcześniejszych informacji, że policja nie wiedziała o planowanych ćwiczeniach, Komenda Miejska Policji w Olsztynie wydała oświadczenie, że 8 listopada 2019 r. do komendanta Komisariatu Policji w Barczewie wpłynęło pismo informujące o planowanych ćwiczeniach z udziałem pozorantów. Jednak zaprzeczono, aby w piśmie zwrócono się do policjantów z prośbą o udział w ćwiczeniach lub konsultacje w tej sprawie[16]. Policja po zdarzeniu nie prowadziła w tej sprawie żadnych czynności, uznając, że nie doszło do narażenia życia lub zdrowia dzieci. Tłumaczenie policji brzmi w tej sytuacji mało poważnie i nieprofesjonalnie i tylko ujawnia brak wiedzy policji na temat procedur postępowania w tego typu sytuacjach. Niektórzy nauczyciele w Barczewie mówią, że do ich szkoły przychodzą młodzi policjanci ze szkoleniami na temat zachowania się w sytuacji, gdy do szkoły wtargną terroryści, jednak w trakcie tych szkoleń często padają stwierdzenia, że gdy przyjdą terroryści, to i tak nikt nie ma szans, a resztę będzie widać na filmie. Często jest tu używane słowo „terrorysta”[17]. Ciekawe jest także to, że w trakcie wyjaśniania sprawy okazało się, że dyrektor szkoły nie ma prawnego obowiązku uprzedzenia służb o tym, że w placówce będą się odbywały tego typu ćwiczenia[18].

Z kolei pismo na temat planowanej symulacji wpłynęło do Urzędu Miasta i Gminy w Barczewie 8 listopada, jednak nie były podane w nim szczegóły. Według urzędników, należało najpierw przygotować uczniów i nauczycieli, a dopiero później przeprowadzić symulację ataku terrorystycznego. Część dzieci jeszcze kilka dni po zdarzeniu nie mogła się uspokoić, część nie chciała chodzić do szkoły czy wziąć udziału w wycieczce do kina w obawie przed terrorystami. Później w czasie zebrania komisji oświaty dyrektorka szkoły mówiła, że dzieci płakały, jednak one zawsze płaczą, nawet w czasie alarmów przeciwpożarowych[19].

W związku z tą sytuacją Prokuratura Rejonowa Olsztyn-Północ wszczęła śledztwo w sprawie pozorowanego ataku terrorystycznego zorganizowanego w szkole w Barczewie. Śledczy mieli wyjaśnić, czy dyrektorka placówki i policjanci z miejscowego komisariatu dopełnili obowiązków przy zapewnieniu bezpieczeństwa uczniom. Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków wynikających z ustawy Prawo oświatowe przez dyrekcję Zespołu Szkół w Barczewie. W trakcie pozorowanego zamachu terrorystycznego użyto atrap broni w sposób niezapewniający bezpieczeństwa przebywających w szkole uczniów i negatywnie oddziałujący na ich kondycję psychiczną. W ocenie śledczych, stanowiło to działanie na szkodę interesu prywatnego uczniów tej szkoły oraz interesu publicznego. Taki czyn zagrożony jest karą do trzech lat więzienia. Zawiadomienie do prokuratury złożył burmistrz Barczewa[20].

Po zdarzeniu rodzice na profilu szkoły pisali, że ich dzieci i ich koledzy byli przerażeni. O ile rozumiano konieczność prowadzenia takich szkoleń, to już sam sposób realizacji, w tym użycie petard czy atrap broni, są nie do przyjęcia i do niczego nie prowadzą[21].

Szkolne procedury bezpieczeństwa – teoria oraz system szkolenia

Od lat toczy się wiele dyskusji o tym, jakie procedury w zakresie bezpieczeństwa fizycznego powinny mieć placówki oświatowe. W zależności od kraju, sytuacja jest zróżnicowana. W Stanach Zjednoczonych do 1999 r. tradycyjnie prowadzono tylko treningi związane z warunkami atmosferycznymi czy wybuchem pożaru.

Samo masowe szkolenie procedur nie jest niczym nowym w USA. W latach 50. XX wieku uczono społeczeństwo amerykańskie zachowań w przypadku ataku jądrowego. Nazywano je duck-and-cover drill, a polegały one na tym, aby błyskawicznie położyć się na ziemi lub uklęknąć i zakryć głowę lub schować się pod stół. Symbolem tych szkoleń był żółw, który chowa się cały do pancerza w sytuacji zagrożenia. Trenowano także sposób zachowania w przypadku trzęsienia ziemi czy tornado[22].

Nowością, szczególnie po zamachu w Columbine, jest procedura, która ma przygotować szkołę na wypadek wtargnięcia do szkoły osoby z niebezpiecznym narzędziem: bronią strzelecką, nożem czy siekierą, zwana potocznie w USA pod nazwą lockdown drill, procedura zamknięcia. Nawet po zamachu w Columbine w dalszym ciągu występują pewne różnice w podejściu do trenowania procedur. O ile sama procedura lockdown drill w większości szkół amerykańskich jest trenowana w sposób bardzo podobny, to już jej częstotliwość czy metodyka treningów jest różna, w zależności od stanu. W niektórych stanach poza ćwiczeniami ewakuacji prowadzi się przynajmniej raz do roku trening procedury Azyl. Do niektórych szkół w związku z treningami napływają skargi od rodziców, którzy skarżą się na traumę przeżywaną przez dzieci. Jednym z elementów zmiennych jest fakt, że w przypadku niektórych treningów angażowani są lokalni stróże prawa[23].

Ta sama procedura w Polsce funkcjonuje, jak już wcześniej wspomniano, pod nazwą Azyl. Bez względu na nazwę, procedura ma na celu błyskawiczne odcięcie napastnika od dostępu do potencjalnych ofiar. W niektórych szkołach amerykańskich do momentu ataku na Columbine High School nigdy nie trenowano procedury lockdown drill. Powstało nawet określenie Columbine drills. Po tym tragicznym wydarzeniu wszystko uległo zmianie. Według danych National Center for Education Statistics, do 2016 r. już 95 proc.[24] szkół trenowało procedurę lockdown drills. Jest ona szczególnie istotna, ponieważ napastnikowi przyświeca zasadniczo tylko jeden cel: zabić jak największą liczbę osób w jak najkrótszym czasie, do momentu przybycia sił bezpieczeństwa.

Z kolei w Polsce w większości przypadków trenowana jest, i to w sposób wyjątkowo nieodpowiedzialny, ewakuacja na wypadek pożaru. W zdecydowanej większości szkół w Polsce treningi ewakuacji organizowane są w czasie lekcji, przy czym nauczyciele na ogół znają planowaną datę treningu. Najbardziej niebezpieczne jest to, że ewakuacja nie jest trenowana w czasie przerwy, trening trwa tylko kilka minut i to, że cała procedura kończy się policzeniem uczniów i powrotem do szkoły. Nikt nie zastanawia się, co się wydarzy w szkole, w której uczy się ponad 1000 dzieci, kiedy na zewnątrz panują niesprzyjające warunki atmosferyczne jak mróz, deszcz czy upały. Należy uwzględnić fakt, że w przypadku prawdziwej ewakuacji spowodowanej pożarem czy obecnością ładunku wybuchowego dzieci do szkoły już nie wrócą[25].

Ze względu na liczbę potencjalnych ofiar oraz wzrost liczby przypadków zamachów na szkoły, główną uwagę autor skupi właśnie na procedurze Azyl. W Polsce podejmowane są próby wprowadzania procedur na wypadek aktywnego strzelca czy sytuacji zakładniczej, niestety w niektórych przypadkach kończy się to zarzutami prokuratorskimi, o czym wspominano na przykładzie szkoleń w Barczewie czy Pabianicach. Z całą pewnością nie ma możliwości przygotowania szkoły na wszystkie zagrożenia, dlatego ważne jest określenie najbardziej prawdopodobnych i wnikliwa analiza ich przebiegu w warunkach szkolnych. Obecnie pozyskanie wiarygodnych informacji na temat prawdopodobnych zagrożeń, ich przebiegu i skutecznych zachowań nie stanowi problemu. Problemem pozostaje jednak opracowanie metodyki szkolenia całych placówek oświatowych na wypadek wystąpienia niebezpiecznych zdarzeń.

W Polsce i innych krajach, np. w USA, dosyć często mają miejsce szkolenia, w trakcie których do szkoły wchodzi kilku mężczyzn udających terrorystów; opanowują oni szkołę i biorą zakładników. Rzeczywistość pokazuje, że tego typu sytuacje są absolutnym wyjątkiem i dzieją się głównie w rejonach, gdzie występują poważne problemy wewnętrzne, jak to miało miejsce w szkole podstawowej w Biesłanie czy w szkołach w Pakistanie. W zdecydowanej większości ataków na szkoły na świecie napastnikiem są ich uczniowie lub byli uczniowie, a zdarzenia nie mają nic wspólnego z terroryzmem.

Jak wyglądają prawdziwe statystki w zakresie aktywnego strzelca, pokazują dane ze Stanów Zjednoczonych. W latach 2014–2016 w USA rocznie doszło do 20 zdarzeń związanych z aktywnym strzelcem oraz do 30 zdarzeń w roku 2017[26]. Wyjątkowo ciekawy i użyteczny jest raport FBI za rok 2018, z którego można się dowiedzieć, że w tym czasie w 16 stanach doszło do 27 zdarzeń klasyfikowanych jako aktywny strzelec. W wyniku tych zdarzeń poszkodowanych było 213 osób, zginęło 85, nie wliczając sprawców, dwóch funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa, 128 osób odniosło rany. Na 27 sprawców opisywanych zdarzeń 23 było mężczyznami, 3 – kobietami, jedna osoba zbiegła. Spośród sprawców dziesięcioro popełniło samobójstwo, jedenaścioro zatrzymała policja, czworo zostało zabitych przez policję, jedną osobę zabił obywatel, jedna zbiegła. Dziewięć przypadków zakończyło się wymianą ognia pomiędzy sprawcami a policją. W 26 przypadkach napastnik działał sam[27]. Naval Postgraduate School (Szkoła Podyplomowa Marynarki Wojennej) śledzi wszystkie zdarzenia związane z bronią w szkołach amerykańskich od lat 70. XX wieku, takie, w których kula z broni strzeleckiej sięgnęła szkoły lub ktoś wymachiwał bronią. Od 1999 r., od zamachu w Columbine, do 2019 r. było ich 700, w 2018 r. było ich 110, a do kwietnia 2019 r. – 67.[28]

Jeżeli spojrzymy na przypadkowo wybrane zdarzenia z Finlandii, Niemiec, Rosji i Polski, to jasno widać, że zdarzenia mają podobny przebieg do tych w USA. Wynika z tego, że procedury w szkołach powinny być ukierunkowane nie tylko na działanie po zamachu, ale przede wszystkim na tworzenie skutecznego systemu wykrywania i analizowania podejrzanych symptomów, co może pozwolić na neutralizację zamachu na etapie jego planowania i przygotowania[29].

Kluczowe w planowaniu i wprowadzaniu procedur na wypadek wtargnięcia do szkoły aktywnego strzelca, o czym większość osób zapomina, są:

  • szybka identyfikacja zagrożenia,
  • wysłanie sygnału alarmowego słyszalnego i zrozumiałego dla wszystkich obecnych na terenie szkoły,
  • natychmiastowe uruchomienie wcześniej wypracowanych i przetrenowanych procedur.

Jak widać na podstawie opisanych w pierwszym rozdziale przykładów aktywnego strzelca, w żadnej ze szkół wymienione trzy fazy nie przebiegły płynnie, co przyniosło skutek w postaci dużej liczby ofiar. Praktycznie w każdej ze szkół brakowało wypracowanych rozwiązań na każdym z etapów.

Identyfikacja zagrożenia

Największym problemem, szczególnie w dużych szkołach, jest szybka i prawidłowa identyfikacja zagrożenia. Jak pokazują przykłady opisane w rozdziale pierwszym, bardzo często ogłoszone alarmy czy odgłosy wystrzałów są lekceważone. Pojawiają się także problemy z ich prawidłową interpretacją. W szkole w fińskim Kauhajoki część uczniów wystrzały i przerażające krzyki innych uczniów wzięło za głupi żart. Dwóch uczniów chciało na własne oczy zobaczyć powód hałasu i zostało zastrzelonych przez napastnika[30]. Z kolei w Virginia Tech niektórzy studenci zidentyfikowali wystrzały jako odgłosy z budowy. Inni myśleli, że są to odgłosy eksperymentów chemicznych z parteru. Jeden z profesorów, słysząc strzały, kazał kontynuować zajęcia. Ponieważ strzały nie milkły, jeden ze studentów wyszedł na korytarz sprawdzić, co się dzieje i został postrzelony. W fińskim Jokela uczniowie nawet gdy zobaczyli leżącego na podłodze rannego kolegę, myśleli, że uderzył się w głowę. Kilkoro uczniów słyszało odgłos wystrzału, ale nie zidentyfikowali go jako wystrzału z broni i jako sytuację niebezpieczną[31]. Podobnie było w Brześciu Kujawskim – pierwsze odpalenie ładunku wybuchowego w sali lekcyjnej zostało zidentyfikowanie jako upadek i rozbicie jarzeniówki. Bez względu na pochodzenie hałasu przypominającego wystrzał z broni lub wybuch, w pierwszej kolejności powinna zostać wprowadzona procedura Azyl, a dopiero później można ustalać pochodzenie dźwięków.

Kluczowe w sytuacji wtargnięcia do szkoły aktywnego strzelca jest szybkie i prawidłowe rozpoznanie zagrożenia. Bardzo częstym zachowaniem w szkołach w sytuacji zagrożenia jest ignorowanie odgłosów strzałów, niedowierzanie, błędne interpretowanie czy osobista naoczna próba identyfikacji i oceny zagrożenia. Takie zachowania spowodowane są niewłączeniem sygnału alarmowego, jak Azyl, bądź niewyrobieniem odpowiednim nawyków, co związane jest z brakiem regularnych treningów. W wielu opisanych przypadkach kończyło się to śmiercią. W razie zagrożenia większość osób znajdujących się w rejonie ataku nie będzie w stanie prawidłowo zidentyfikować zagrożenia, a często nawet połączyć odgłosów wystrzałów z bronią palną. Brak regularnych szkoleń sprawia, że w sytuacji obecności aktywnego strzelca osoby znajdujące się w tym samym miejscu zachowują się w odmienny sposób, często bezpośrednio zagrażający ich życiu. Decyzja o ewakuacji bądź Azylu nie powinna wynikać z decyzji zagrożonej grupy uczniów czy pojedynczych nauczycieli, a z ogłoszonego sygnału alarmowego oraz wprowadzonych i wytrenowanych procedur. Wszelkie doraźne działania charakteryzują się przypadkowością, chaotycznością i nie mają nic wspólnego z prawidłową oceną sytuacji, której w takich warunkach trudno dokonać. Świadczy o tym choćby przykład próby otwarcia drzwi ewakuacyjnych przez dyrektora szkoły w Columbine, która zakończyła się szczęśliwie, mimo że miał on pęk 35 kluczy. W trakcie tego zamachu część uczniów dostała polecenie, aby się schować pod stół. Ci, którzy znajdowali się blisko wyjścia ze szkoły, wybiegli na zewnątrz, inni wyszli z sal na korytarz i stanęli twarzą w twarz z napastnikiem. Pracownicy szkoły, którzy znajdowali się na zewnątrz, chcieli wrócić do budynku, aby pomóc w ewakuacji uczniów, ale policja nakazała pozostawanie w bezpiecznej odległości, a sama czekała na przyjazd grup antyterrorystycznych SWAT[32].

Sygnał alarmowy

W sytuacji wtargnięcia do szkoły osoby potencjalnie niebezpiecznej kluczowe jest nie tylko posiadanie procedur, ale i szybkość ich bezwzględnej aktywacji i stosowania. Na podstawie opisanych przypadków widać, że nawet osoby funkcyjne nie zawsze potrafią się zachować w takiej sytuacji. W szkole w Jokela dyrektorka szkoły nakazała pozostać w salach lekcyjnych i zamknąć drzwi. Pomimo wprowadzenia procedur sama chodziła po szkole, rozmawiając przez telefon, co w konsekwencji kosztowało ją utratę życia. Niektórzy nauczyciele pomimo jasnych poleceń wychodzili z sal lekcyjnych, by ustalić, jaka jest sytuacja. W ten sposób narażali życie nie tylko swoje, ale także uczniów[33]. Z kolei w szkole w Kauhajoki został włączony sygnał nakazujący natychmiastowe opuszczenie budynku, co w przypadku aktywnego strzelca jest poważnym błędem. Uczniowie w panice biegali po szkole, starając się z niej wydostać. W przerażeniu nawet nie informowali napotkanych osób, co się dzieje i gdzie znajduje się napastnik, jedni uciekali drzwiami głównymi, inni gromadzili się w lobby, a jeszcze inni realizowali normalne zajęcia, nie zdając sobie sprawy z zagrożenia. Niektórzy uczniowie wpadali do sali lekcyjnej, w której znajdował się napastnik, inni, zamiast uciekać, wbiegali do sal po swoje rzeczy osobiste[34]. Nie było wiadomo, gdzie mają się zebrać ewakuowani, niektórzy nie ewakuowali się wcale lub po ewakuacji wracali do budynku, ponieważ nie wierzyli w to, co się stało. Nauczyciele na podstawie list obecności obdzwaniali uczniów, ustalając, czy wszystko z nimi w porządku. Pojawiły się problemy z wykonywaniem poleceń, ponieważ część myślała, że to fajerwerki, część, że ćwiczenie, inni, że winda zerwała się z lin i spadła na dół szybu, a jeszcze inni, że to broń na ślepe naboje[35]. Z kolei w szkole w Marjory Stoneman ani nauczyciele, ani uczniowie nie byli przygotowani na wypadek strzelaniny. Gdy nastąpił atak, nie było wiadomo, kto ma uruchomić procedurę Azyl. Dodatkowo tzw. bezpieczne narożniki w salach, czyli miejsca, w których uczniowie znajdowaliby się poza zasięgiem ognia napastnika strzelającego przez drzwi, były zastawione przez meble, przez co niedostępne dla uczniów[36].

Procedury bezpieczeństwa

Ostatnim etapem po identyfikacji zagrożenia i uruchomieniu sygnału alarmowego jest praktyczne wprowadzenie procedur. W zasadzie bez względu na zagrożenie, końcowy efekt będzie taki sam – albo szkoła zostanie ewakuowana, albo wystąpi konieczność zastosowania procedury Azyl. Obie procedury mogą zaistnieć w dwóch okolicznościach szkolnych – w czasie lekcji albo przerwy. Im szybciej procedury zostaną wprowadzone, tym liczba ofiar będzie mniejsza. Większość szkół w naszym kraju, jak już wspomniano, ma tylko procedurę ewakuacyjną na wypadek pożaru, który w naszych realiach ma miejsce bardzo rzadko, czy rozpylenia gazu. Dodatkowo pożary nie wybuchają w całej szkole, z reguły są punktowe, co sprawia, że konieczność ewakuacji nie jest nagła, a sam pożar nie powoduje ofiar. W przypadku rozpylenia gazu – a jak pokazują doświadczenia, jest to gaz łzawiący lub pieprzowy, czyli nie jest śmiertelnie trujący – największym zagrożeniem nie jest sam gaz, a panika wywołana jego rozpyleniem.

W zamachu w Virginia Tech zamachowiec przeładował broń 17 razy. Należy pamiętać, o czym mówią specjaliści, że broń to tylko narzędzie, a słabą jej stroną jest konieczność przeładowania. Jest to moment, w którym można napastnikowi przeszkodzić. Są też osoby krytycznie podchodzące do aktywnych zachowań wobec napastnika, np. amerykański ekspert z dziedziny bezpieczeństwa w szkołach Kenneth S. Trump, który twierdzi, że istnieje wiele dowodów na to, że zamknięcie się w salach lekcyjnych jest najbardziej efektywnym sposobem na przeżycie sytuacji aktywnego strzelca. Uczenie dzieci i młodzieży samoewakuacji może sprawić, że skupieni i skoncentrowani na ucieczce ludzie będą łatwym celem dla napastnika. Z kolei nauczyciele skupią się na rzucaniu przedmiotów w napastnika, zamiast siedzieć cicho w zamkniętym i bezpiecznym pomieszczeniu. Różni specjaliści spierają się na temat skuteczności szkoleń z zakresu zachowania na wypadek aktywnego strzelca. Problemem jest taka organizacja szkolenia, aby nie stresować młodzieży i dzieci. Niektórzy uważają, że realizacja takiego szkolenia może być użyteczna dla samego napastnika, jeżeli bierze w nim udział. Przykładem może być strzelanina w Marjory Stoneman Douglas High School w Parkland, gdzie szkolenie miało miejsce miesiąc przed zamachem i uczestniczył w nim sam zamachowiec[37]. Autor uważa, że nawet udział potencjalnego napastnika w treningu procedur, jeżeli są one dobrze opracowane, nie da mu żadnej dodatkowej wiedzy, którą mógłby wykorzystać w trakcie zamachu na swoją szkołę.

Dogłębna analiza zdarzeń z udziałem aktywnego strzelca jasno pokazuje, że odpowiednie zachowanie uczniów i nauczycieli w sytuacji ataku ma bezpośredni wpływ na liczbę ofiar. W takiej sytuacji najlepszą procedurą jest Azyl, który jest niczym innym jak zachowaniem pozwalającym na błyskawiczne odcięcie potencjalnych ofiar od napastnika.

Procedura Azyl występuje także w innych wersjach, które mają ten sam cel – odizolowanie potencjalnych ofiar od napastnika. Jeden z systemów stworzony przez byłego policjanta SWAT nazywa się ALICE – alert, lockdown, inform, counter, ewacuate (alarmuj, zamknij się, informuj, walcz, ewakuuj się). Uczniowie są instruowani, że nie mają stawiać się w roli ofiary, mówi się im, że zawsze jest jakaś opcja. Uciekając przed napastnikiem, powinni biec zygzakiem. Gdy napastnik wtargnie do klasy, powinni wyskoczyć przez okno, jeżeli jest taka możliwość, krzyczeć i rzucać w napastnika przedmiotami[38]. System ten został zaadaptowany w szkołach w 14 tysiącach amerykańskich gmin[39]. Inną używaną terminologią określającą procedurę Azyl są trzy słowa: run, hide, fight (uciekaj, chowaj się, walcz). W Stanach Zjednoczonych w przypadku młodszych klas proponuje się stosowanie tylko ucieczki i zamknięcia. Krytycy elementu run słusznie mówią, że nie powinno się opuszczać pomieszczenia, w którym jest bezpiecznie; wybiegając na zewnątrz, nie wiemy, gdzie znajduje się napastnik, przez co narażamy się na ryzyko utraty życia. Odnośnie do walki argumentem jest to, że większość ludzi nie jest szkolona do walki. Walczymy tylko wtedy, kiedy nie mamy innej opcji[40].

Uruchomienie procedury Azyl pozwala bardzo sprawnie odciąć całą społeczność szkolną od zagrożenia. Jest ona skuteczna także w przypadku np. chmury gazu zbliżającej się do szkoły, będącej wynikiem np. katastrofy kolejowej czy drogowej. Można spotkać opinie, że w przypadku ataku na szkołę dzieci mają małe szanse na ratunek. Analiza opisanych w pierwszym rozdziale przypadków świadczy jednak zupełnie o czymś innym. Nawet różne działania w ramach jednego budynku miały wpływ na liczbę ofiar. W najgorszym położeniu są osoby, które mają pecha znajdować się w pobliżu napastnika w momencie rozpoczęcia przez niego ataku. Osoby znajdujące się w innym miejscu bardzo często mają szansę na przeżycie po zastosowaniu odpowiednich procedur bezpieczeństwa. Już tylko na podstawie opisanych w opracowaniu przypadków zamachów jasno widać, że w żadnej ze szkół napastnik, mimo że miał broń, nie dostał się do sal lekcyjnych, w których uczniowie się zamknęli. Ofiary były konsekwencją strzelania przez drzwi i tego, że uczniowie wewnątrz znajdowali się w nieodpowiednich miejscach.

Najlepszym przykładem, że odpowiednie procedury bezpieczeństwa mają sens, jest przypadek szkoły w Parkland. Największa liczba ofiar była w miejscu, w którym strzelanina się rozpoczęła i uczniowie nie mieli szansy na odpowiednie zachowanie; śmierć poniosło 11 osób. Na pierwszym piętrze, gdzie uczniowie słyszeli odgłosy strzelaniny, prawidłowo zastosowano Azyl, przez co napastnik nie miał dostępu do potencjalnych ofiar. Z kolei na drugim piętrze, gdzie nie było słychać strzałów, a część osób założyła, że to tylko trening i dodatkowo pojawił się sygnał do ewakuacji, napastnik zabił 6 osób[41].

O skuteczności zamykania się w salach lekcyjnych świadczy też strzelanina w Virginia Tech. W jednej z sal studenci, słysząc strzały, zabarykadowali drzwi, trzymając je stopami i cały czas pozostając bardzo nisko nad podłogą. Napastnik nie mógł wejść do sali, więc kilka razy strzelił przez zamknięte drzwi, jednak nikt nie został nawet ranny. Przykład ten pokazuje także, dlaczego należy trzymać się nisko nad podłogą, poniżej 130 centymetrów, o czym będzie mowa w ostatnim rozdziale. W innej sali uczniowie również skutecznie zabarykadowali drzwi swoimi ciałami, ponieważ w całym budynku nie było możliwości zamknięcia drzwi do sal na klucz. Uczniowie barykadując drzwi za pomocą rąk i nóg, trzymając się nisko nad podłogą i unikając centralnej części drzwi, uniemożliwili napastnikowi wejście do środka[42].

Jeżeli o chodzi o polskie doświadczenia, to najlepiej o skuteczności procedury Azyl świadczy przykład z Brześcia Kujawskiego, podczas którego napastnik po eksplozji pierwszego ładunku nie miał dostępu do innych uczniów, ponieważ w całym budynku zastosowano procedurę. Sytuacja ta była dla niego zaskoczeniem, o czym świadczy zmuszanie uczennicy, do której strzelał, do wzywania pomocy. Postępując w ten sposób, miał nadzieję na wywabienie innych osób z sal lekcyjnych.

Inny ważny element procedury Azyl to możliwość wyskakiwania przez okno podczas ataku. Jak widać na przykładzie Virginia Tech, możliwość taka została wykorzystana w jednej z sal wykładowych. W sali 204 prof. Liviu Librescu własnym ciałem bohatersko blokował drzwi, stwarzając studentom możliwość ewakuacji przez okno. Pomimo dużego ryzyka spowodowanego tym, że okna znajdowały się wysoko nad ziemią, decyzja ta okazała się trafna, szczególnie że nie było możliwości zamknięcia drzwi, a sam profesor przypłacił to życiem – został zabity, gdy napastnik strzelał przez zamknięte drzwi. Dziesięciu na szesnastu studentów wyskoczyło na zewnątrz i tylko dwóch odniosło kontuzje. Z pozostałych cztery osoby zostały ranne, a jedna zginęła[43]. W sytuacji, gdy drzwi można zamknąć na klucz, bezpieczniejsze jest pozostawanie w sali. Jeśli uczniowie znajdują się w salach nie na parterze, lecz na wyższych piętrach, skakanie przez okno może zakończyć się śmiercią lub poważnymi obrażeniami ciała.

Jednym z najbardziej ryzykownych zachowań w trakcie wtargnięcia do szkoły napastnika jest próba opuszczenia szkoły ciągami komunikacyjnymi, jeśli nie ma się pewności, gdzie znajduje się napastnik. To sprawia, że liczba ofiar jest duża, nie tylko w wyniku bezpośredniego użycia broni czy ładunków wybuchowych, ale także kontuzji spowodowanych paniczną ucieczką. W takiej sytuacji napastnik ma też bezpośredni i łatwy dostęp do ofiar. Jak może wyglądać przebieg zamachu przy braku procedur i treningu, pokazuje przykład szkoły w Jokela. W trakcie strzelaniny jeden z nauczycieli po usłyszeniu komunikatu przez radiowęzeł wbrew poleceniom wyszedł z sali lekcyjnej, aby sprawdzić, co się dzieje. W części administracyjnej znalazł się twarzą w twarz z napastnikiem, ale udało mu się uciec. Część uczniów też wyszła na korytarz i natknęła się na zamachowca[44].

W sytuacji aktywnego strzelca nie znajduje zastosowania procedura kładzenia się na podłodze ani chowanie się pod stolikami, jeśli drzwi do sali lekcyjnej pozostają otwarte. Udawanie martwego także nie zwiększa szansy na przeżycie. Opisane przypadki jasno pokazują, że napastnicy potrafią po kilka razy wchodzić do jednej sali, skutecznie szukać ocalałych i dobijać rannych[45]. Tylko osoby znajdujące się w „martwych” sektorach, w zamkniętych na klucz salach mają szansę na przeżycie zamachu.

Nie znajdują również zastosowania często proponowane rozwiązania, także przez policję, sugerujące konieczność barykadowania drzwi do sal lekcyjnych za pomocą ławek, krzesełek, szaf itp. Wynika to z następujących przyczyn:

  • ze względu na przepisy ppoż., większość drzwi do sal lekcyjnych otwiera się na zewnątrz, więc barykadowanie nie ma najmniejszego sensu,
  • przesuwanie mebli powoduje hałas i daje napastnikowi gwarancję, że w danej sali znajdują się potencjalne ofiary,
  • barykadowanie drzwi powoduje, że uczniowie znajdują się w centralnej części drzwi, przez co mogą być rażone nawet bez konieczności ich otwierania,
  • zamykając drzwi na klucz i siedząc cicho, sprawiamy, że napastnik nie ma pewności, czy w danej sali znajdują się ludzie, a próby otwierania drzwi, dobijania się do sali, zajmują czas, przez co wydłużają czas na przybycie odpowiednich służb,
  • barykadowanie drzwi od wewnątrz poprzez tworzenie zapory z mebli buduje barierę ochronną dla napastnika, uniemożliwiając skuteczną z nim walkę w przypadku, gdy uda mu się dostać do środka.

Trenowanie procedur bezpieczeństwa

Zamach w Columbine High School niewątpliwie wpłynął na większą dbałość o kwestie bezpieczeństwa, nie tylko w Stanach Zjednoczonych. W wielu szkołach po zamachu wprowadzono zasadę zero tolerancji wobec każdego, kto wykazuje destruktywne zachowania lub grozi użyciem jakiejkolwiek przemocy wobec innych uczniów[46].

O tym, że trenowanie procedur ma sens, świadczą choćby dwa przykłady. W szkole w Sandy Hook w kilku przypadkach dzieci i nauczyciele przeżyli, ponieważ schowali się w pomieszczeniach, zamknęli drzwi i siedzieli cicho. Kilka tygodni wcześniej w szkole odbył się trening procedury Azyl, dzięki czemu dzieci i nauczyciele wiedzieli, co mają zrobić i ocalili życie[47]. Podobnie w szkole w Brześciu Kujawskim – dwa lata przed zamachem nauczyciele i pracownicy szkoły zostali przeszkoleni z procedur bezpieczeństwa, w tym z procedury Azyl. Dzięki temu po pierwszych strzałach i wybuchu ładunku drzwi zostały zabarykadowane, a napastnik nie miał dostępu do kolejnych potencjalnych ofiar.

Obecnie już 95 proc. amerykańskich szkół organizuje treningi procedury Azyl. W latach 2015–2016 szkół takich było 92 proc., natomiast w latach 2003–2004 – 79 proc.[48]. Szkolenia takie prowadzi się bez względu na to, czy szkoła znajduje się w dużym mieście, czy na terenach wiejskich. Przed zamachem w Columbine High School tego typu szkoleń raczej się nie realizowało[49].

W 2015 r. tylko pięć stanów w USA nakładało na szkoły obowiązek prowadzenia jakieś formy treningu Azyl, były to: Arkansas, Illinois, Missouri, New Jersey, Oklahoma i Tennessee. Przykładowo w stanie Illinois jest obowiązek przeprowadzenia trzech treningów ewakuacji rocznie, w tym jednej w obecności straży pożarnej. W stanie Missouri ćwiczenia Azyl prowadzone są przez przedstawiciela służb porządkowych. Dodatkowo tworzone są rozwiązania mające na celu zachęcanie uczniów do informowania o każdym podejrzanym i potencjalnie niebezpiecznym zachowaniu. W stanie New Jersey w każdym miesiącu musi być prowadzona przynajmniej jedna ewakuacja oraz jedna procedura bezpieczeństwa, jak Azyl czy związana z warunkami pogodowymi. Dodatkowo prowadzi się ewidencję treningów. W stanie Arizona treningi Azylu prowadzone są bez elementów symulacji ataku i polegają tylko na zamknięciu się w najbliższej sali lekcyjnej, zgaszeniu światła i zachowaniu ciszy. Taka sama procedura jest stosowana także w sytuacji zagrożenia chemicznego z zewnątrz[50].

Według badań przeprowadzonych w USA wśród młodzieży w wieku od 13 do 17 lat, 25 proc. z nich bardzo boi się strzelaniny w szkole, a 32 proc. boi się w pewnym stopniu (wśród chłopców 22 do 29 proc., wśród dziewczyn 28 do 35 proc.). Podobnie wygląda to w odniesieniu do rodziców: 24 proc. martwi się bardzo, a 39 proc. w jakimś stopniu. W celu zapobiegania sytuacjom niebezpiecznym uczniowie jako skuteczne podawali takie rozwiązania, jak: skupienie się na osobach chorych psychicznie, zakaz noszenia broni na terenie szkoły, zainstalowanie wykrywaczy metali przy wejściu do szkoły czy noszenie broni przez nauczycieli i pracowników szkoły. Jeżeli chodzi o przyczyny i sposoby ochrony przed tego typu zdarzeniami, to zakaz dostępu do broni dla osób chorych psychicznie uważa się za bardzo efektywny środek zapobiegawczy – 57 proc., w jakimś stopniu skuteczny – 29 proc., poprawa poziomu wykrywania i leczenia chorób psychicznych – 55 proc. i 31 proc.; posiadanie przez szkołę wykrywaczy metali – 40 proc. i 39 proc.; zakaz dostępu do broni ofensywnej – 39 proc. i 27 proc. oraz pozwolenie pracownikom szkoły i nauczycielom na noszenie broni – 12 proc. i 27 proc. Badanie zostało przeprowadzone w marcu i kwietniu 2018 r., tj. po zamachu w Marjory Stoneman Douglas High School oraz w związku z 19. rocznicą zamachu na Columbine High School[51].

Brutalne i niebezpieczne zdarzenia w szkołach mogą mieć miejsce w każdym zakątku świata, a ich głównymi negatywnymi „aktorami” są sami uczniowie. To sprawia, że procedury bezpieczeństwa jak ewakuacja i Azyl powinny mieć bezwzględnie wszystkie szkoły na świecie. Samo trenowanie procedur ma na celu nie tylko przygotowanie odpowiedniego systemu bezpieczeństwa w szkole, ale także cel edukacyjny. Okres szkolny to idealny czas na zdobywanie wiedzy i nawyków niezbędnych do skutecznego działania w sytuacjach niebezpiecznych.

Samej konieczności prowadzenia szkoleń z procedur, szczególnie w USA, nikt nie kwestionuje, jednak problemem jest sposób ich prowadzenia. Ponieważ część z nich jest źle prowadzona, co powoduje duży negatywny rozgłos medialny, pojawiają się głosy optujące za ich zaprzestaniem. W niektórych przypadkach firmy szkoleniowe starają się wiernie odtworzyć atmosferę takiego zagrożenia, strzelając np. z plastikowych kul do nauczycieli i uczniów. W niektórych przypadkach używa się sztucznej krwi, nagranych dźwięków imitujących strzelanie czy krzyków dzieci i młodzieży. Rodzice, argumentując przeciwko tego typu szkoleniom, twierdzą, że zamiast obniżać ryzyko poszkodowania w trakcie zamachu, sprawiają one, że dzieci nie chcą chodzić do szkoły, ponieważ boją się, że zostaną zabite.

Głośno było o jednym z takich szkoleń przeprowadzonych w styczniu 2019 r. w Meadowlawn Elementary School w stanie Indiana, podczas którego prowadzący strzelali plastikowymi kulami w plecy klęczącym nauczycielom, mówiąc, że tak to będzie wyglądało, jeżeli nic nie zrobią. Ciekawe, że szkolenie prowadziła policja, a strzelał lokalny szeryf. Szkolenie skończyło się formalną skargą do sądu i przesłuchaniami. The Indiana State Teachers Association domagała się zakazu strzelania z czegokolwiek do nauczycieli i uczniów w trakcie szkoleń. Sytuacja ta miała miejsce w trakcie szkolenia według układu ALICE. Firma ubezpieczeniowa Iowa school insurance company zapłaciła 250 tysięcy dolarów w ramach odszkodowań za źle przeprowadzone szkolenia ALICE w ciągu dwóch lat[52].

W dyskusjach kwestionowane jest szkolenie zbliżone do warunków realnych, tj. z wejściem do szkoły podstawionego napastnika, w niektórych sytuacjach ogłaszanie alarmu z podaniem informacji, że to nie jest trening. Wiele osób uważa, że nie ma dowodów na poparcie twierdzenia, że takie szkolenia przygotowują na wypadek zaistnienia aktywnego strzelca. Z niektórych takich szkoleń dzieci i młodzież mogą wyjść w stanie traumy emocjonalnej i zamiast pomóc, szkolenie powoduje szkody emocjonalne. Uczestnicy takich szkoleń w USA mówią, że nawet strzelanie ślepą amunicją przez trenerów powoduje ogromny stres. Po niektórych szkoleniach młodzież musi korzystać z pomocy lekarzy i psychiatrów, którzy nie znając realiów, deprecjonują takie treningi, nie ponosząc jednak osobistej odpowiedzialności za ofiary. Niektórzy uważają, że liczba strzelanin w szkołach, chociaż rośnie, to statystycznie nie jest przyczyną zbyt wielu śmierci. Osoby te zapominają, że szkolenie nawyków ma na celu nie tylko przetrwanie w sytuacji kryzysowej w szkole, ale także w życiu codziennym. Wynika to z tego, że podobnie należy się zachować także w hotelu, na dworcu czy w innych budynkach, do których wtargnie aktywny strzelec. O ile można się zgodzić, że szkolenie w warunkach symulacji ataku jest nieefektywne i powoduje ogromy stres u uczestników, to samo trenowanie zachowań jest bezwzględnie konieczne. Potwierdzają to nie tylko amerykańskie doświadczenia, ale także polskie.

Według Narodowego Komitetu Bezpieczeństwa (The National Safety Council)[53], istnieje trzykrotnie większe ryzyko śmierci w wyniku zadławienia, 10-krotnie większe – utopienia i 23 razy większe w wypadku drogowym. Trudno porównywać te sytuacje, szczególnie że nie da się na nie nikogo przygotować, natomiast na wypadek aktywnego strzelca już można. Równie dobrze można nie trenować ewakuacji pożarowej, bo ludzie nie giną, tymczasem może właśnie dlatego nie giną, że są dobre treningi, dzięki którym można zwiększyć wykrywalność zagrożeń pożarowych i zredukować liczbę potencjalnych ofiar. Niektórzy uważają, że szkolenie nie powinno dotyczyć małych kilkuletnich dzieci. Trudno się z tym zgodzić; z doświadczeń autora wynika, że szkolenia bez żadnego stresu mogą przechodzić niespełna czteroletnie dzieci. Na szczęście większość rodziców zdaje sobie z sprawę z zagrożeń i akceptuje udział swoich dzieci w tego typu szkoleniach. Niektórzy negują nawet trenowanie takich elementów, jak barykadowanie się w pomieszczeniach, ze względu na przeżywany stres. Trudno się z tym zgodzić, ponieważ tego typu negatywne odczucia dzieci są efektem złego doboru form i metod prowadzenia szkoleń.

Więcej osób z kolei popiera szkolenia, ale skierowane do samych nauczycieli, porównując je do szkoleń w samolotach przed startem. Pasażerowie nie zwracają uwagi na szczegóły, bo każdy uważa, że załoga jest na miejscu i w sytuacji kryzysowej powie, co i jak robić. Innym argumentem używanym przez krytyków w USA jest fakt, że strzelanin w szkołach jest bardzo mało, tylko 2 proc. zabójców to młodzi ludzie, z czego w latach 1994–2018 w 90 proc. tego typu zdarzeń z użyciem broni strzeleckiej była tylko jedna ofiara. Jednak liczba przypadków, w których ofiar jest więcej, rośnie. Mimo że są to rzadkie wydarzenia, to jednak efekt jest traumatyczny nie tylko dla dzieci i nauczycieli, ale także dla rodziców i lokalnej społeczności. W szkoleniach ważne jest nauczenie dzieci, co mają zrobić podczas pierwszych 15–20 sekund, które są kluczowe[54].

W kwestii prowadzenia ćwiczeń z procedur w sytuacji aktywnego strzelca wypowiadał się w 2019 r. kandydat demokratów na stanowisko prezydenta USA Andre Yang. Według niego, tego typu ćwiczenia powinny zostać zakończone, głównie dlatego, że wywołują u dzieci traumę, niepokój oraz poczucie, że stres związany z treningiem znacznie przekracza prawdopodobieństwo wystąpienia realnej sytuacji. Yang wyraził opinię, że chciałby, aby edukatorzy z tego zakresu większą uwagę skupili na psychologicznych aspektach, jakie niosą ze sobą tego typu szkolenia i przytoczył dane, z których wynika, że ryzyko śmierci z rąk aktywnego strzelca w szkole wynosi 1 do 614 milionów. Skrytykował wiele szkół ze swojego dystryktu, w których prowadzono ćwiczenia z użyciem ślepej amunicji symulujących realną sytuację. Według słów Yanga, jego syn w 2019 r. miał tego typu ćwiczenia cztery razy i jedynymi efektami szkoleń miały być stres, strach i zamieszanie w życiu dzieci i ich rodzin. Jego zdaniem, tego typu szkolenia powinny być tylko opcjonalne. Stwierdził: „To powinno być zakończone. Jestem rodzicem i wiem, że wszyscy chcemy, aby nasze dzieci były bezpieczne w salach lekcyjnych, ale nie ma dowodów, że ćwiczenia procedury aktywny strzelec pomagają uczniom przygotować się do sytuacji realnej”[55]. Trudno się z tym zgodzić; to jest opinia człowieka, który nie odpowiada za szkołę, więc może sobie na takie słowa pozwolić dla politycznego poparcia. Należy pamiętać, że w przypadku tragicznych zdarzeń rodzice od razu pozywają szkołę do sądu za to, że nie zapewniła bezpieczeństwa, zresztą przepisy nakładają na szkoły taki obowiązek. Poza tym, jak pokazują przytoczone w pierwszym rozdziale przykłady, jest dokładnie odwrotnie niż mówi Yang. W większości przypadków odpowiednie zachowanie uratowało życie uczniom i nauczycielom, a konsekwencją niektórych zamachów było m.in. wyburzanie całych szkół i budowanie ich od nowa.

Według Yanga, trzy miliardy dolarów wydawane rocznie na ćwiczenia aktywnego strzelca oraz bezpieczeństwo w szkołach powinny zostać wydane na doradztwo, pielęgniarki i nauczycieli. Yang twierdził,[56] że takie ćwiczenia terroryzują dzieci w szkołach. Według podanych przez niego statystyk, 32 proc. nastolatków cierpi z powodu zaburzeń lękowych, a 22 proc. – z powodu zaburzeń psychicznych. Argument ten jest o tyle ciekawy, że w większości zamachowcami są obecni lub byli uczniowie, więc biorąc pod uwagę statystyki zaburzeń psychicznych, tym bardziej należy uwzględnić ryzyko wystąpienia sytuacji niebezpiecznej i przygotować społeczność szkolną na wypadek jej zaistnienia. Opinie podobne do tych głoszonych przez Yanga są charakterystyczne dla osób, które nie mają żadnej wiedzy w zakresie bezpieczeństwa i mogą przynieść taki skutek, że obawiając się niewielkiego stresu u dzieci, narazimy je na gigantyczny stres i ryzyko utraty życia spowodowane brakiem umiejętności pozwalających na przeżycie w sytuacji ekstremalnej.

Amerykańskie stowarzyszenie psychologów (The National Association of School Psychologists (NASP) proponuje, aby takie szkolenia były poprzedzone pokazami filmów, dyskusją teoretyczną, treningiem zachowań, zanim będzie można prowadzić symulacje ataku. Jeśli wykorzystuje się pełną gamę narzędzi symulacyjnych, jak wystrzały z broni palnej przy użyciu ślepej amunicji czy sztuczna krew, ćwiczenia nigdy nie powinny być obowiązkowe dla wszystkich. Niemniej jednak już na przykładzie symulacji aktywnego strzelca zrealizowanych na terenie USA widać, jakie konsekwencje dla dzieci i nauczycieli niesie takie podejście: część uczniów i nauczycieli rezygnuje z udziału w ćwiczeniach; część uczniów zgłasza się na ochotnika, aby grać rolę ofiary, traktując to jako dobrą zabawę; niektórzy uczniowie przeżywają traumę emocjonalną; mają noce koszmary; a inni wprowadzają szkolne rozwiązania w swoich domach, testując je na młodszym rodzeństwie. Oczywiście są także uczniowie, którzy pozytywnie odbierają takie treningi i czują się bezpiecznie w szkole po ich przeprowadzeniu.

Inne rozwiązanie mające zadziałać w przypadku aktywnego strzelca to noszenie broni przez nauczycieli. Takie rozwiązanie nie jest najlepsze. W jednym przypadku w Idaho State University profesor postrzelił się w nogę w wyniku nieodpowiedniego obchodzenia się z bronią. Nie wystarczy mieć broń, aby jej skutecznie użyć. Mogą to robić doświadczeni i sprawdzeni w akcji żołnierze i policjanci, ale nierealne jest, aby w każdej szkole była taka osoba; np. w Polsce mamy około 65 tys. szkół i przedszkoli. W USA od zamachu w Sandy Hook 14 grudnia 2012 r. do 10 czerwca 2014 r. miały miejsce 34 szkolne zamachy aktywny strzelec[57].

Bardzo często w czasie szkoleń w ramach Dnia Bezpieczeństwa, organizowanych przez autora[58], część rodziców świadomie nie wysyła dzieci do szkoły, uważając, że w ten sposób ochroni je przed niepotrzebnym stresem. Niestety jest dokładnie odwrotnie: dobrze zrealizowane zajęcia praktyczne nie powodują stresu, dzieci dobrze się bawią i nabierają odpowiednich postaw mających pozytywny wpływ na ich bezpieczeństwo. Dzieci, którym rodzice świadomie nie pozwolili zdobyć tej wiedzy, w sytuacji stresowej będą sparaliżowane strachem, nie będą potrafiły zadbać o bezpieczeństwo swoje i rówieśników, a dodatkowo będą stanowiły zagrożenie dla innych przez to, że nie będą reagować odpowiednio do zarządzonych procedur.

Dół formularzaW związku z tym pojawia się pytanie: czy możliwe jest przygotowanie na sytuację niebezpieczną bez straszenia uczestników szkoleń? Według autora opracowania, powodem, dla którego część opinii publicznej ma awersję do szkoleń, przede wszystkim na wypadek aktywnego strzelca, jest mylenie pojęć „ćwiczenie” i „trening”. Ćwiczenia zawierają elementy realizmu, jak sztuczna krew, dźwięki, ślepa amunicja, pozoracja itp. Trening zawiera takie elementy, jak suche powtarzanie pewnych użytecznych zachowań – ewakuacja, zamykanie się w salach, wyciszanie, chowanie się itp. Oczywiście można obie te formy zrealizować w jednej szkole, ale nie tego samego dnia. Najpierw należy wypracować świadomość zagrożeń, umiejętności, nawyki, a dopiero później wprowadzić ćwiczenia, i raczej nie w szkole podstawowej. Dobrym przykładem są tu treningi zachowania na wypadek pożaru. W takich szkoleniach nikt nie podpala szkoły, aby wiernie odzwierciedlić warunki i przygotować ludzi na pożar. Szkolimy się po to, aby robić prawidłowo pewne rzeczy na wypadek sytuacji stresującej i niebezpiecznej[59].

Szkolenia są także niezwykle istotne ze względu na to, że w realu sytuacje mogą przebiegać w wielu wariantach trudnych do przewidzenia, szkolenia natomiast zwiększają szanse na podjęcie odpowiedniej w takiej sytuacji decyzji. Profesor Jaclyn Schidkraut, wykładowczyni na State University of New York w Oswego, kwestiami bezpieczeństwa w szkołach interesuje się ze względu na osobistą perspektywę. Wychowywała się w Parkland na Florydzie, gdzie doszło do opisanego w opracowaniu zamachu na Marjory Stoneman Douglas High School. Schidkraut uważa, że jednym z powodów tak dużej liczby ofiar w tym zamachu był brak szkoleń uczących, jak się zachować w takiej sytuacji, a dzieci i nauczyciele nie wiedzieli, co i jak mają robić. Brak szkoleń został także w śledztwie uznany za jeden z powodów tak dużej liczby ofiar. Schidkraut twierdzi, że szkolenia w szkołach powinny być prowadzone i że można prowadzić je w sposób niepowodujący traumy u szkolonych, przy zachowaniu ich skuteczności. Nie rekomenduje ona jednak szkoleń z wykorzystaniem sztucznej krwi i plastikowych kul. Bardziej użyteczne jest trenowanie zachowań na wypadek interwencji służb ratunkowych[60].

W amerykańskich mediach można znaleźć filmiki ze źle przeprowadzonych ćwiczeń. Dramat polega na tym, że często są to filmy szkoleniowe, przygotowane bez znajomości problemu i specyfiki szkolnej. Bardzo często osoby znajdujące się w sali lekcyjnej zatrzaskują drzwi (bez zamykania na klucz) lub barykadują ławkami i krzesełkami drzwi, które otwierają się na zewnątrz, co z oczywistych powodów nie ma sensu. W innych przypadkach autorzy takich szkoleń namawiają do natychmiastowego opuszczenia szkoły, co jest bardzo ryzykowne, ponieważ z reguły nie wiadomo, gdzie znajduje się napastnik. Bardzo często można trafić na wypowiedzi osób używających terminów „ćwiczenie” i „trening” zamiennie, co jest błędem. Ćwiczenia zawierają bowiem w sobie element realizmu, wprowadzany na bazie szkolenia teoretycznego i praktycznego[61].

W sytuacjach, kiedy dzieci nie są informowane, że odbędzie się tego typu trening, dochodzi do sytuacji, w których szkoły są skarżone przez rodziców, a dzieci przeżywają traumę. Trudno się z tym nie zgodzić, to też psuje chęć szkolenia się w innych szkołach. W Stanach Zjednoczonych wiele w kwestii organizowania szkoleń i ćwiczeń zależy od dyrekcji szkoły czy władz lokalnych. Mało jest badań pokazujących skuteczność i przydatność takich szkoleń. Jedną z osób, które się tym zajmują, jest wspomniana już profesor Jaclyn Schildkraut. Zauważyła ona, że po Columbine wiele szkół miało problemy z określeniem skuteczności wprowadzanych procedur bezpieczeństwa. W wielu wprowadzono bardzo nieefektywne rozwiązania, np. wykrywacze metali czy kuloodporne plecaki, wydając duże pieniądze na środki, które dają złudne poczucie bezpieczeństwa. Schildkraut uważa, że jeżeli drzwi sali są zamknięte na klucz, światło zgaszone, a dzieci znajdują się poza zasięgiem strzału, napastnik ma niewiele możliwości działania do przyjazdu policji. Schidkraut prowadzi także badania: ocenia, czy uczniowie zamykają się w salach na klucz, czy siedzą cicho, gaszą światło; po miesiącu przyjeżdża i ponownie ocenia sytuację; bada też poczucie bezpieczeństwa u dzieci przed i po szkoleniu. Osobiście rozumie rodziców, ale uważa, że dzieciom należy dać narzędzia, aby sobie poradziły w skrajnie niebezpiecznych sytuacjach[62].

W 2007 r. psycholożki Elizabeth Zhe i Amanda Nickerson ustaliły, że kiedy treningi i ćwiczenia są prowadzone zgodnie z tzw. dobrymi praktykami, bez niepotrzebnego stresu podnoszą świadomość, jak należy się zachować w niebezpiecznej sytuacji. Według Narodowego Stowarzyszenia Psychologów (The National Association of School Psychologists), dobre praktyki szkoleń z zakresu Azylu nie zawierają elementów pozorujących realny atak, jak krzyki i sztuczna krew. Uczestnicy treningów/szkoleń i ćwiczeń powinni wiedzieć, że sytuacja, w której uczestniczą, jest sztuczna, a nie realna, co pozwala uniknąć traumy. Samo szkolenie i ćwiczenia powinny być dostosowane do wieku uczestników. Nauczyciele zawsze powinni być gotowi do udzielania odpowiedzi na wątpliwości i pytania[63].

Według Stowarzyszenia Szkolnych Psychologów w USA, dobrze zrealizowany trening procedury Azyl powinien zawierać takie elementy, jak m.in.:

  • utworzenie szkolnego zespołu ds. bezpieczeństwa, który współpracuje ze służbami porządkowymi,
  • przeprowadzenie oceny środowiska szkolnego,
  • przeprowadzenie analizy w celu wypracowania optymalnych procedur bezpieczeństwa,
  • przygotowanie treningu procedur z uwzględnieniem specyficznego środowiska danej szkoły,
  • określenie celu i przygotowanie planu treningu, zakładającego stopniowe przechodzenie od najprostszych elementów do trudniejszych oraz ustalenie ram czasowych,
  • zapewnienie wsparcia logistycznego treningu,
  • przygotowanie systemu łączności pozwalającego na przekazywanie niezbędnych sygnałów oraz zbieranie informacji o wnioskach i doświadczeniach,
  • przygotowanie długoterminowego planu zapewniającego utrzymanie nabytych umiejętności oraz określenie potrzeb szkoleniowych w innych obszarach[64].

Mimo przytoczonych ustaleń z 2007 r. 51 milionów uczniów amerykańskich szkół podstawowych w dalszym ciągu nie wie, jak takie szkolenia powinny przebiegać. Czy szkolenia z użyciem ślepej amunicji i symulacji są bardziej efektywne niż takie, o których uczniowie wiedzą zawczasu? Uczniowie przeżywają to bardzo głęboko, do momentu, w którym dowiadują się, że to jest trening. Przeciwnicy takiego rozwiązania uważają, że uczniowie traktują takie ćwiczenia mniej poważnie[65].

W oparciu o doświadczenia autora niniejszego opracowania, w szkołach podstawowych w przypadku młodszych dzieci powinno się całkowicie rezygnować z używania takich słów jak „terrorysta” i „bomba”. Wynika to z tego, że dziecko zna terrorystę tylko z filmów czy gier komputerowych, będzie się go bało, a jednocześnie prawdopodobnie nigdy w życiu go nie zobaczy. Nastawiając się na tego typu zagrożenie, nie będzie w stanie rozpoznać swojego rówieśnika, który może chorować psychicznie i będzie bardziej niebezpieczny niż potencjalny terrorysta. Podobnie gdy powiemy, że w szkole podłożona jest bomba, dzieci będą sparaliżowane strachem. Tymczasem dzieci powinny reagować na sygnały alarmowe, a nie zastanawiać się, czy dana sytuacja jest niebezpieczna bardziej, czy mniej. Wystarczy używać terminu „osoba niebezpieczna”, który jest dzieciom wpajany przez rodziców od najwcześniejszych lat, a będą one w stanie ocenić, kto może być dla nich niebezpieczny. Dodatkowo przed rozpoczęciem treningu dzieci powinny zostać zapoznane z całym scenariuszem szkolenia, aby wiedziały, co i dlaczego będzie się po kolei działo i do czego to ma je przygotować. Z praktyki wynika, że już siedmioletnie dzieci doskonale rozumieją cel takich szkoleń i potrafią potem w domu opowiedzieć rodzicom o procedurach. Bardziej świadomi rodzice trenują wybrane elementy procedur także w domu[66].


[1] Miało być szkolenie z „elementem zaskoczenia”. Były strzały, strach i zaalarmowana policja, TVN 24, 19.06.2019 r., https://tvn24.pl/lodz/lodzkie-szkolenie-z-elementem-zaskoczenia-strzaly-w-szkole-strach-ra946063-2313218, dostęp: 3.08.2020 r.

[2] Byli antyterroryści wtargnęli do szkoły w Pabianicach. Sprawa pod lupą kuratorium, Onet, 19.06.2019 r., https://wiadomosci.onet.pl/lodz/pabianice-byli-antyterrorysci-w-szkole-kuratorium-wyjasni-sprawe-szkolenia/1c69805, dostęp: 3.08.2020 r.

[3] Miało być szkolenie z „elementem zaskoczenia”…

[4] Byli antyterroryści wtargnęli do szkoły…

[5] Tamże.

[6] Miało być szkolenie z „elementem zaskoczenia”…

[7] Tamże.

[8] M. Podolski, Barczewo: przerażone dzieci podczas symulacji ataku terrorystycznego, Onet, 4.12.2019 r., https://olsztyn.onet.pl/barczewo-symulacja-ataku-terrorystow-na-szkole-dzieci-byly-przerazone/98mkp9c, dostęp: 4.12.2019 r.

[9] Udawali terrorystów, uczniowie wpadli w panikę. Burmistrz zawiadamia prokuraturę, TNV 24, 4.12.2019 r., https://tvn24.pl/pomorze/barczewo-symulacja-ataku-terrorystycznego-w-szkole-panika-wsrod-uczniow-ra990461-2508628?source=rss, dostęp: 29.07.2020 r.

[10] M. Podolski, Barczewo: przerażone dzieci…

[11] Tamże.

[12] Śledztwo po symulacji ataku terrorystycznego w szkole w Barczewie, Polsat News, 10.12.2019 r., https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2019-12-10/sledztwo-po-symulacji-ataku-terrorystycznego-w-szkole-w-barczewie/, dostęp: 29.07.2020 r.

[13] Udawali terrorystów, uczniowie wpadli…

[14] Śledztwo po symulacji ataku terrorystycznego…

[15] Udawali terrorystów, uczniowie wpadli…

[16] Śledztwo po symulacji ataku terrorystycznego…

[17] J . Nowicka, Dlaczego w szkole symulowano atak terrorystyczny? „Polityka”, 7.12.2019 r., https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1934926,1,dlaczego-w-szkole-symulowano-atak-terrorystyczny.read, dostęp: 4.02.2020 r.

[18] Udawali terrorystów, uczniowie wpadli w panikę…

[19] M. Podolski, Barczewo: przerażone dzieci podczas symulacji…

[20] Śledztwo po symulacji ataku terrorystycznego w szkole…

[21] Udawali terrorystów, uczniowie wpadli w panikę…

[22] J. Schidkraut, Do lockdown drills do any…

[23] L. Rygg, School Shooting Simulations: At What Point Does Preparation Become More Harmful than Helpful?, 1.01.2015 r., „Children’s Legal Rights Journal”, Volume 35, Issue 3, 2015, s. 217–220.

[24] I. Fattal, High School Was Different Before Columbine, „The Atlantic”, 19.04.2019 r., https://www.theatlantic.com/education/archive/2019/04/before-columbine-what-was-high-school-like/587527/, dostęp: 3.04.2020 r.

[25] Realna ewakuacja, uwzględniająca wszystkie te okoliczności, jest możliwa i zostanie szczegółowo opisana w ostatnim rozdziale opracowania.

[26] C. Sandell, E. Shapiro, A. Stone, B. Perlow, ‘There’s never a safe place’: Colorado school training kindergartners to high schoolers to respond to an active shooter, 18.09.2019 r., https://abcnews.go.com/US/safe-place-colorado-school-training-kindergartners-high-schoolers/story?id=65123554, dostęp: 07.04.2020 r.

[27] Active Shooter Incidents in the United States in 2018, Raport U.S. Department of Justice, Federal Bureau of Investigation, April 2019, https://www.fbi.gov/file-repository/active-shooter-incidents-in-the-us-2018-041019.pdf/view, dostęp: 08.04.2020 r.

[28] G. Enright, School shooting drills: How are realistic scenarios affecting students?, 14.11.2019 r., https://www.whio.com/news/local/school-shooting-drills-how-are-realistic-scenarios-impacting-kids/QVTA6of1OOredGFeoa9Z3J/, dostęp: 3.04.2020 r.

[29] System taki zostanie zaproponowany w ostatnim rozdziale.

[30] M. Raińczuk, Szkolne masakry – czy będą następne…

[31] Jokela School Shooting on 7 November 2007…, s. 14–19.

[32] E. Shapiro, Columbine principal reflects…

[33] Jokela School Shooting on 7 November 2007…, s. 14–19.

[34] Kauhajoki School Shooting on 23 September 2008…, s.14–18.

[35] Tamże, s.14–18.

[36] N. Nehamas, No lockdown drills…

[37] A. Buncombe, Columbine anniversary: How a notorious mass shooting forever changed the way Americans go to school, „The Independent”, 20.04.2019 r., https://www.independent.co.uk/news/world/americas/columbine-anniversary-high-school-shooting-active-shooter-drills-alice-dylan-klebold-eric-harris-a8878741.html, dostęp: 04.04.2020 r.

[38] Szczegółowe procedury zostaną opisane w ostatnim rozdziale.

[39] A. Buncombe, Columbine anniversary…

[40] The Truth Behind the Run-Hide-Fight Debate…

[41] P. Mazzei, Parkland Gunman Carried…

[42] Mass Shootings at Virginia Tech…, s. 89–99.

[43] Tamże, s. 89–99.

[44] Jokela School Shooting on 7 November 2007…, s. 19–21.

[45] Mass Shootings at Virginia Tech…, s. 89–99.

[46] Mark Manes, który sprzedał Harrisowi broń i 100 sztuk amunicji dzień przed zamachem, trafił do więzienia na sześć lat. Inny mężczyzna, Philip Duran, który poznał Harrisa i Klebolda z Manesem – także trafił do więzienia. Columbine Shooting, „History…

[47] https://en.wikipedia.org/wiki/Sandy_Hook…

[48] Violence prevention, National Center of Educational Statistics, https://nces.ed.gov/fastfacts/display.asp?id=54, 09.04.2020 r.

[49] E. Shapiro, 20 years after Columbine…

[50] L. Rygg, School Shooting Simulations…, s. 217–220.

[51] N. Graf, A majority of U.S. teens fear a shooting could happen at their school, and most parents share their concern, „Pew Research Centre”, 18.04.2018 r., https://www.pewresearch.org/fact-tank/2018/04/18/a-majority-of-u-s-teens-fear-a-shooting-could-happen-at-their-school-and-most-parents-share-their-concern/, dostęp: 22.04.2020 r.

[52] A. Herron, „It hurt so bad”: Indiana teachers shot with plastic pellets during active shooter training, „IndyStar”, 17.12.2019 r., https://eu.indystar.com/story/news/politics/2019/03/21/active-shooter-training-for-schools-teachers-shot-with-plastic-pellets/3231103002/, dostęp: 6.04.2020 r.

[53] G. Enright, School shooting drills…

[54] C. Sandell, E. Shapiro, A. Stone, B. Perlow, There’s never a safe…

[55] B. Fearnow, Andrew Yang proposes ending school shooter drills as part of presidential campaign platform, „Newsweek”, 11.04.2019 r., https://www.newsweek.com/andrew-yang-end-active-school-shooter-drills-proposal-gun-safety-mass-shooting-education-1469673, dostęp: 06.04.2020 r.

[56] Tamże.

[57] L. Rygg, School Shooting Simulations…, s. 217–220.

[58] Autorskie szkolenie procedur bezpieczeństwa, polegające na trenowaniu ewakuacji i Azylu całej szkoły, bez względu na jej wielkość, zarówno w czasie przerwy, jak i lekcji.

[59] Opinia ta poparta jest kilkuletnim doświadczeniem autora w prowadzeniu szkoleń całych szkół jednocześnie – zarówno na wypadek pożaru, jak i wtargnięcia do szkoły aktywnego strzelca. Szkoleniami, które nie powodują żadnych negatywnych emocji, zostało objętych już kilkanaście tysięcy dzieci i młodzieży.

[60] J. Schidkraut, Do lockdown drills…

[61] Tamże.

[62] N. Minor, A. Dukakis, How Effective Are School Lockdown Drills?, 19.04.2019 r., https://www.npr.org/2019/04/19/715193493/how-effective-are-school-lockdown-drills?t=1586213049748, dostęp: 7.04.2020 r.

[63] J. Schidkraut, Do lockdown drills…

[64] Best Practice Considerations for Schools in Active Shooter and Other Armed Assailant Drills, Guidance From the National Association of School Psychologists and the National Association of School Resource Officers, December 10, 2014, Updated April 2017, https://www.nasponline.org/resources-and-publications/resources-and-podcasts/school-climate-safety-and-crisis/systems-level-prevention/best-practice-considerations-for-schools-in-active-shooter-and-other-armed-assailant-drills, dostęp: 7.04.2020 r.

[65] W 39 stanach w USA w przypadku wtargnięcia aktywnego strzelca obowiązuje procedura barykadowania się w klasach. W innych stanach obowiązują zasady ustalone przez Education Commission of the State, według których generalnie szkolenia z procedur powinny być realizowane dwa razy do roku. C. Thompson, Parents question whether shooting drills traumatize kids, 10.02.2019 r., https://apnews.com/e8ea3acddb574f07ad3b6b3cf2278711, dostęp: 8.04.2020 r.

[66] Doświadczenia autora z prowadzonych szkoleń i rozmów z rodzicami.

Opracował: dr Krzysztof Danielewicz

Niniejszy tekst jest fragmentem książki autora „Przeżyć szkołę, bezpieczeństwo w szkole teoria i praktyka”, Warszawa 2021 r.

Finlandia, kraj postrzegany jako spokojny o wysokim społecznym zadowoleniu z warunków życia. Kraj, w którym z powodzeniem wprowadza się reformy kształcenia. Finlandia to także, kraj, w którym w 2007 i 2008 miały miejsce dwa tragiczne zamachy na placówki oświatowe.

Jokela Upper Secondary School, Finlandia, 7 listopada 2007 r.

Przebieg zdarzenia

Jokela jest jednym z ośrodków miejskich w prowincji Finlandia Południowa, w gminie Tuusula, około 50 km od Helsinek. Do szkoły prowadzi rzadko uczęszczana droga, na północ od szkoły leżą pola i parking, z tyłu znajduje się Ośrodek Kultury Jokela (Jokela Community Centre) i centrum opieki dziennej. Ludność Jokela to 5300 osób. Na terenie zespołu szkół Jokela (Jokela School Centre) funkcjonowały szkoła podstawowa i średnia (Jokela Upper-Level Comprehensive School and Upper Secondary School). Z wszystkich obiektów korzystały obie szkoły. Uczyło się tam 489 uczniów: 318 w szkole podstawowej i 171 w ogólnokształcącej, w szkole podstawowej pracowało 33 nauczycieli, w średniej – 10. 7 listopada 2007 r. 18-letni Pekka-Eric Auvinen, uczeń szkoły średniej, wszedł w trakcie lekcji do Jokela School Centre i przy użyciu legalnie zakupionej broni zastrzelił sześciu uczniów, nauczyciela i pielęgniarkę szkolną, a następnie popełnił samobójstwo[1].

W dniu zamachu Auvinen nie przyszedł do szkoły. O godzinie 8.37 zaczął przeglądać Internet, o 9.33 zamieścił na YouTubie film, na którym było widać szkołę, a następnie kamera pokazała zamachowca celującego z broni w stronę kamery. Pod film podłożył muzykę. Po godzinie 11 umieścił kolejne filmiki i wiadomości tekstowe na forum „Zabijanie w szkołach” (school killings), mówiące, że historia będzie miała miejsce dzisiaj. Jako datę wybrał 70 rocznicę wybuchu rewolucji październikowej. Wyłączył komputer o godzinie 11.28, po czym rowerem pojechał do szkoły oddalonej o 1,7 km. Do szkoły dotarł o godzinie 11.37 i wszedł do budynku wejściem koło stołówki. W tym czasie trwały zajęcia, a uczniowie szkoły średniej mieli przerwę na lunch. O godzinie 11.42 na korytarzu spotkał swoją pierwszą ofiarę, ucznia szkoły średniej, którego zastrzelił, po czym wszedł do toalety. Kiedy uczniowie zobaczyli leżącego na podłodze kolegę, myśleli, że uderzył się w głowę. Kilku uczniów słyszało strzał, ale nie zidentyfikowali go jako wystrzał z broni. Kiedy uczniowie dzwonili na pogotowie (ERC – Emergency Response Centre), zamachowiec stanął w drzwiach toalety i zastrzelił kolejne dwie osoby. Jeden z uczniów rozpoznał zamachowca. Szkolna pielęgniarka, kiedy zorientowała się, że ktoś został postrzelony, kazała uczniom uciekać na zewnątrz budynku i zadzwonić po pomoc. W tym czasie został zastrzelony czwarty uczeń. Pielęgniarka zaczęła uciekać korytarzem, ale zamachowiec zastrzelił ją oraz kolejnego ucznia. Była godzina 11.46, pierwsze sześć osób napastnik zastrzelił w ciągu czterech minut[2].

Jeden z uczniów niemal natychmiast po rozpoczęciu strzelaniny zadzwonił do ERC i wbiegł po schodach na pierwsze piętro, kierując się do pokoju nauczycielskiego. Mimo że to, co mówił, było bardzo chaotyczne, nauczyciele szybko zorientowali się, że w szkole trwa strzelanina. Jeden z nich przejął telefon ucznia i przekazał dyspozytorowi pogotowia brakujące informacje. Pięciu nauczycieli wybiegło z pokoju nauczycielskiego, żeby ustalić, co się stało. Pierwszy z nich zbiegł na dół i krzyknął do pozostałych, aby zostali tam, gdzie są, bo strzelec jest piętro niżej. Inny nauczyciel pobiegł do kantyny i nakazał znajdującym się tam uczniom opuszczenie budynku. Pozostali nauczyciele zostali w pokoju nauczycielskim i byli w kontakcie telefonicznym z pracownikami ERC, którzy nakazali im pozostać za zamkniętymi drzwiami.

W tym czasie zastępczyni dyrektorki pobiegła do dyrektorki szkoły z informacją o tym, co się dzieje. O godzinie 11.47 dyrektorka przez radiowęzeł nakazała wszystkim pozostanie w salach lekcyjnych i kategorycznie zabroniła je opuszczać. Po tonie dyrektorki wszyscy wyczuli, że coś się dzieje, jednak część uczniów myślała, że są to ćwiczenia. Zamknięto drzwi do sal lekcyjnych i drzwi pożarowe prowadzące z holu na korytarz. Niektórzy nauczyciele i uczniowie schowali się w toaletach i magazynach. Jeden z nauczycieli powiedział uczniom, którzy znajdowali się na korytarzu, aby schowali się do sal lekcyjnych i pozamykali w środku. Inny nauczyciel po usłyszeniu komunikatu opuścił salę lekcyjną, aby sprawdzić, co się dzieje. Wychodząc, nakazał uczniom pozostać w klasie. W części administracyjnej on i dwaj inni uczniowie znaleźli się twarzą w twarz z napastnikiem, zdołali jednak uciec na zewnątrz. Nauczyciel podbiegł do okna swojej sali lekcyjnej i krzykiem oraz machaniem rękoma dał uczniom znać, że mają opuścić salę. Część z nich pobiegła korytarzem w kierunku napastnika, ale gdy go zauważyli, wbiegli z powrotem do klasy. Napastnik pobiegł za nimi i zaczął strzelać do ludzi i do przedmiotów w sali. Kiedy wyszedł, część uczniów wskoczyła do szybu wentylacyjnego, aby się ukryć[3].

Zamachowiec chodził po korytarzu, wystrzelił co najmniej 53 naboje, cały czas krzyczał, że wszystkich pozabija. Próbował wejść do jednej z klas, ale ponieważ sala była zamknięta, strzelił trzy razy przez drzwi, raniąc jednego z uczniów w stopę. Następnie wszedł na drugie piętro, gdzie natknął się na dwóch uczniów siedzących na ławce na korytarzu. Jeden z nich zdołał uciec, drugi został śmiertelnie ranny. Zamachowiec podszedł do drzwi prowadzących do kantyny, które były zamknięte, zażądał ich otwarcia i zaczął strzelać przez szybkę w drzwiach. W tym czasie uczniowie zdołali już uciec do innych pomieszczeń znajdujących się za kuchnią.

O godzinie 11.54 dyrektorka i inny nauczyciel wyszli z gabinetu i łącznikiem chcieli opuścić szkołę. Nauczyciel uciekł w kierunku parkingu, natomiast dyrektorka została kilkakrotnie postrzelona i poniosła śmierć. Na miejscu znaleziono siedem łusek.

Była godzina 11.57, zamachowiec nadal chodził po szkole i próbował wtargnąć do kilku klas; udało mu się dostać tylko do jednej otwartej sali, w której znajdowali się uczniowie. Wymierzył w nich broń i powiedział, że jest rewolucja i mają niszczyć przedmioty. Wystrzelił dwa razy, ale nikogo nie zabił[4].

Następnie wycofał się na korytarz i oblał podłogę i ściany łatwopalną cieczą, którą przyniósł ze sobą w 1,5-litrowych plastikowych butelkach. Była to mieszanka benzyny ze smarem. Podpalenie szkoły realizował zgodne ze swoimi planami, które opisał w pamiętniku: „Atak na ludzkość będzie wspaniały: ludzie umierają, niektórzy w panice, inni uciekają przed siebie, niektórzy okaleczeni, dym wydobywający się ze szkoły, rozszerzający się ogień…”[5]. Na szczęście podpalenie budynku mu się nie udało.

W niektórych klasach uczniowie i nauczyciele wybili okna i ewakuowali się na zewnątrz (około 150–200 uczniów z 7–8 sal opuściło je dopiero po śmierci zamachowca, gdy przybyła policja i ich ewakuowała). Od początku strzelaniny minęło około 30 minut. Uczniowie wiedzieli, kto jest napastnikiem, dzwonili do siebie nawzajem na komórki i do osób poza szkołą. Część uczniów informacje o tym, co się stało, dostawała z zewnątrz jeszcze w trakcie zamachu[6].

Około godziny 12.04 do budynku weszli pierwsi policjanci. Zamachowiec oddał do nich kilka strzałów, po czym poszedł do toalety, gdzie popełnił samobójstwo. W sumie wystrzelił 75 naboi, 328 kolejnych znaleziono w jego plecaku, kieszeniach, w szkole i w domu[7].

ERC w Uusimaa informację o tym, że coś się dzieje w szkole, otrzymała o godzinie 11.43. Dzwoniący przekazał, że na korytarzu leży uczeń, z którego głowy leci krew, prawdopodobnie w wyniku uderzenia, nie było mowy o strzelaninie. Zgłoszenie zostało zaklasyfikowane jako B1, co oznaczało natychmiastowe wysłanie karetki, ale bez lekarza, który wysyłany jest dopiero przy zgłoszeniu kategorii A, kiedy występuje zagrożenie życia. Gdy zgłoszenie było przyjmowane, było już słychać strzały. Do godziny 11.44 zostały już poinformowane dwie karetki. Do godziny 11.46 dyspozytor ERC już wiedział, że zdarzenie jest związane z użyciem broni. Inny dyspozytor otrzymał zgłoszenie o 11.45, z którego jednoznacznie wynikało, że w szkole ma miejsce strzelanina. Łącznie wysłano 12 zespół ratunkowych.

O godzinie 11.46.18 pogotowie poinformowało o sytuacji policję; dwa patrole, które znajdowały się w odległości 10 i 13 kilometrów od szkoły, natychmiast podjęły interwencję. O 11.46.38 zgłoszenie zostało przeklasyfikowane na A; to sprawiło, że zaalarmowano kolejne jednostki, w tym śmigłowiec ratunkowy. Odwołano z ćwiczeń jednostkę specjalną policji, która o godzinie 12.10 w pełnym wyposażeniu udała się na miejsce zdarzenia[8].

Pierwsza jednostka policji dotarła na miejsce o godzinie 11.55, w tym samym momencie, co karetka pogotowia. W drodze policjanci na bieżąco otrzymywali informacje o ofiarach i aktywności zamachowca, nie mieli jednak opisu napastnika ani informacji o możliwych miejscach jego pobytu. Informacja o tym, że napastnik jest jeden, nie była potwierdzona, w związku z tym policjanci musieli brać pod uwagę obecność innych zamachowców i przygotować się na to. Pierwszą rzeczą, którą policja musiała zrobić, to ustalić, gdzie jest i jak wygląda napastnik oraz zabezpieczyć szkołę przed wejściem na jej teren osób postronnych. Policjanci widzieli z zewnątrz grupy rozhisteryzowanych dzieci i młodzieży, którzy chcieli wychodzić przez okna. Niektórych okien nie można było otworzyć od wewnątrz, więc policjanci wybijali szyby i pomagali w ewakuacji. O godzinie 12.04 policjanci zauważyli pomiędzy budynkami A i D, w wejściu głównym, mężczyznę ubranego na czarno z plecakiem na ramieniu. Kiedy polecili mu wyjść na zewnątrz, ten zapytał: „Co się tutaj stało?”, następnie wszedł do budynku, a po chwili ponownie się pokazał. Policjanci powtórzyli swój komunikat, po chwili zauważyli broń skierowaną w ich stronę, następnie padły dwa strzały. Policjanci wzywali napastnika do wyjścia, ten jednak schował się za drzewem przy wejściu głównym. Policjanci znajdowali się około 45 metrów od niego, co było odległością za dużą na oddanie bezpiecznego strzału. Po uszczelnieniu szkoły policjanci dostali rozkaz sprawdzenia dziedzińca, co było ryzykowne, ponieważ byliby wtedy widoczni dla napastnika.

Wokół szkoły w odległości 300 metrów od niej ustawiono kordon; zgromadziło się przy nim wielu pracowników szkoły i uczniów.

Cały czas przyjeżdżały kolejne jednostki policji. Kilka minut później przy wejściu do budynku D znaleziono ciało dyrektorki szkoły. Świeżo przybyli policjanci otrzymali zadania odszukania ludzi w budynkach C, B i A, ewakuacji wszystkich oraz zidentyfikowania napastnika lub napastników. W związku z tym, że część pomieszczeń była zamknięta, przeszukiwanie szkoły się przedłużało. Do godziny 13.38 znaleziono w szkole sześć ciał, z których większość miała wiele ran postrzałowych. O godzinie 13.54 policjanci odnaleźli zamachowca, a obok niego pistolet. Ponieważ wydawało się, że chłopak żyje, została podjęta reanimacja. Okazało się jednak, że jest martwy i lekarz stwierdził zgon.

Do godziny 14.29 ze szkoły wyprowadzono wszystkie znajdujące się w niej osoby, budynek został sprawdzony, a o godzinie 15.40 zakończyła się druga inspekcja, ostatni uczeń został ewakuowany o 15.17. Następnie na miejsce przybyły jednostki i specjaliści odpowiedzialni za zbieranie dowodów, śladów, prowadzenie śledztwa czy identyfikację zwłok[9].

Symptomy

Pekka-Eric Auvinen mieszkał z rodziną w Jokela od 10 lat. Przez sześć lat uczęszczał do szkoły podstawowej nieopodal swojego domu, następnie do szkoły średniej w zespole szkół Jokela. W momencie zamachu był uczniem trzeciej klasy szkoły ponadpodstawowej. Z opinii wynika, że był pracowitym uczniem, rzadko nieobecnym w szkole. Nie miał problemów z nauką ani z rówieśnikami, zachowywał się bez zarzutu. Po ukończeniu szkoły średniej planował studiowanie historii, nauk politycznych lub psychologii. W pierwszych latach szkoły podstawowej miał przyjaciół, w szkole średniej było ich mniej, natomiast oceny zaczęły się pogarszać. Był niezły z historii, filozofii, nauk społecznych i psychologii. Gorzej było z matematyką i wychowaniem fizycznym.

Jego matka, ojciec i młodszy brat spędzali dużo czasu w domu. W rodzinie nie było konfliktów, wspólną pasją wszystkich była muzyka. Rodzice dbali o dzieci i dużo z nimi rozmawiali, interesowali się tym, co dzieci robią w szkole, jak się uczą i co będą robić w życiu. Kładli duży nacisk na zainteresowanie książkami, przestrzegali dzieci przed spędzaniem zbyt dużej ilości czasu przed komputerem i grami komputerowymi, które uważali za brutalne i pełne przemocy[10]. Podstawą posłuszeństwa był niekwestionowany rodzicielski autorytet

Według rodziców, kiedy Pekka-Eric był w czwartej klasie szkoły podstawowej, stał się ofiarą znęcania przez rówieśników. Sytuacja pogorszyła się w piątej i szóstej klasie. W ankiecie zdrowotnej chłopak przyznał się, że znęcanie bardzo go irytuje. Matka kontaktowała się z nauczycielami, ponieważ uważała, że szkoła jest zbyt tolerancyjna i ma lekceważące podejście do przeklinania, złych manier czy przypadków znęcania się.

Ciekawe jest to, że w opinii nauczycieli z tamtego okresu, Pekka-Eric nie był ofiarą jakiegoś szczególnego znęcania. Według nauczycieli metody wychowawcze jego rodziców nie miały zastosowania w pracy ze współczesną młodzieżą i sprawiały, że chłopak miał trudności w relacjach z rówieśnikami. Rodzice chłopaka informowali także innych rodziców, że ich dzieci źle się zachowują. To było irytujące i sprawiało, że rodzice kolegów nakazywali im unikanie kontaktu z Pekką-Erikiem. Niemniej w tamtym czasie problem znęcania nie został oficjalnie zgłoszony i nie był rozpatrywany przez władze szkoły.

W 2002 r. dyrekcja szkoły otrzymała zgłoszenie o znęcaniu się nad Pekką-Erikiem, był to raport wypełniony przez rodziców, w którym chłopak na pytanie, czy jest ofiarą znęcania, miał odpowiedzieć: „tak”. Ponieważ w tamtym czasie nie miał żadnych przyjaciół, nauczyciele podejrzewali, że może być ofiarą. Prawdopodobnie przeprowadzono też spotkanie na temat przypuszczalnego znęcania się nad Pekką-Erikiem, w którym mieli uczestniczyć wszyscy chłopcy z klasy[11].

Według części nauczycieli i uczniów, chłopak był także ofiarą znęcania w szkole średniej, kierowano w jego stronę kpiące uśmiechy i drwiny. Ich powodami miały być jego nienaganny ubiór, odstający od sposobu ubierania się innych nastolatków, zainteresowania i głośno wyrażane opinie odbiegające od wyznawanych przez rówieśników, a także brak zdecydowania i skłonność do czerwienienia się. W czasie nauki w szkole średniej lekarz napisał, że Pekka-Eric jest ofiarą znęcania. Problem trwał latami – jeszcze w 2006 r. chłopak był ofiarą prześladowania, co było omawiane z rodzicami i nauczycielami, sprawą zajmował się także samorząd uczniowski. Odbyło się też spotkanie z udziałem dyrektora szkoły i nauczycieli, podczas którego omawiano m.in. przypadek popychania Pekki-Erica. Jednak chłopak zaprzeczył, jakoby był popychany i oświadczył, że nie chce na ten temat rozmawiać. Uczniowie z jego klasy przyznali, że nikt go nie popychał, tylko czasami odnoszą się do niego grubiańsko[12].

Auvinena bardzo interesowały nauki społeczne, polityka, filozofia, chłopak czytał i poszukiwał wiedzy na temat różnych ideologii, chciał w przyszłości tworzyć lepsze społeczeństwo, ale z czasem zaczął się interesować bardziej radykalnymi trendami i ideologiami – ruchami ekstremistycznymi i w końcu strzelaninami w amerykańskich szkołach. Dyskutował na te tematy w domu, w szkole i w internecie. Był to też czas, kiedy zaczął postrzegać przemoc jako akceptowalną metodę poprawy rozwiązywania swoich problemów. Interesował się także Unabomberem[13].

Kilka miesięcy przed zamachem Auvinen pojechał do Helsinek na strzelnicę i po powrocie zakomunikował, że chciałby strzelać rekreacyjnie. Rodzice nie byli fanami tego hobby, ale mieli nadzieję, że to go „wyciągnie z jego pokoju”. Często grał w gry komputerowe, przez Messengera komunikował się z radykalnymi środowiskami zarówno w Finlandii, jak i zagranicą. Grał w tzw. strzelanki oraz w grupach w internecie w gry strategiczne jak Battlefield, Civilization, JFK – jedną z rzadszych gier opartą na historii zabójstwa prezydenta Johna F. Kennedy’ego. Z kolei inne gry, The Splinter Cell i Hitman, polegały na rozwiązywaniu problemów bez przemocy. Chłopak rozmawiał o szkolnych strzelaninach z co najmniej 12 członkami forum dyskusyjnego, w tym o zamachu w Columbine. Kilku członków forum dyskusyjnego podziwiało strzelaniny w szkołach. Dyskutowanie o tych tematach w internecie nie było w tamtym czasie w Finlandii nielegalne[14].

Auvinen był samotny, nieśmiały i miał problem z mimowolnym czerwienieniem się. To w połączeniu z jego niskim wzrostem sprawiało, że znajdował się w bardzo trudnej sytuacji społecznej. Kiedy miał 16 lat, zwrócił się o pomoc do szkolnego punktu pomocy medycznej. Lekarz zalecił mu ćwiczenia fizyczne i zapisał środek SSRI (Selective Serotonin Reuptake Inhibitor – selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny), by złagodzić jego wewnętrzny niepokój i obawy. Chłopak zaczął przyjmować lek w małych dawkach od kwietnia 2006 r. i brał do chwili zamachu. Początkowo środek działał, z czasem zaczął tracić skuteczność, więc dawki zostały zwiększone. W 2007 r. Pekka-Eric chodził do lekarza już rzadziej, a recepty zamawiał przez telefon. Ostatnie badania lekarskie zaliczył w trakcie rejestracji do służby wojskowej wiosną 2007 r. Środka SSRI nie powinno się zapisywać nieletnim, a jego ewentualna kontynuacja powinna za każdym razem być związana z wizytą u lekarza. Tymczasem dla chłopaka nawet nie opracowano kompleksowego planu leczenia, nikt na bieżąco nie oceniał jego stanu zdrowia, aby dostosować ilość środka do potrzeb.

Pomiędzy grudniem 2006 a styczniem 2007 r. rodzice Pekki-Erica wnioskowali do lekarza szkolnego o skierowanie go do poradni zdrowia psychicznego dla nastolatków. Wniosek został odrzucony, ponieważ symptomy syna uznano za nieznaczne. Przed skierowaniem do szpitala powinien być leczony przez lekarza pierwszego kontaktu przy wykorzystaniu antydepresantów. Innym powodem braku skierowania na specjalistyczne leczenie była długa kolejka i ograniczone środki, przez co było ono dostępne tylko dla ciężkich przypadków. Pomimo wsparcia rodziców, przepisane środki chłopak brał nieregularnie, a do jesieni 2007 zaprzestał całkowicie ich przyjmowania.

Generalnie chłopak postrzegany był jako osoba spokojna, pokojowo nastawiona, nie zażywał też narkotyków, nie palił, ale podobno pił alkohol. W czasie ataku nie był pod wpływem środków odurzających, alkoholu czy środków medycznych. Był podenerwowany w związku z rejestracją do służby wojskowej w listopadzie 2007 r. Po komisji lekarskiej i teście fizycznym dostał kategorię zdrowia E i odroczono mu służbę na trzy lata. W czasie komisji lekarskiej zachowywał się bardzo rzeczowo, w kwestionariuszu nawet nie wspomniał o symptomach depresji i skłonnościach samobójczych[15].

Pekka-Eric Auvinen planował zamach od co najmniej marca 2007 r., kiedy to napisał w swoim pamiętniku, że chce zapoczątkować operację przeciwko ludzkości, w trakcie której zamierza zabić jak najwięcej osób i spowodować chaos i spustoszenie wokół siebie. Przewidywał, że będzie uzbrojony i gotowy do realizacji zadania najpóźniej jesienią. W marcu napisał także, że może zginie w tej akcji, a jego czyn będzie zapamiętany na zawsze i będzie miał trwały wpływ na świat. Wierzył także, że inni ludzie pójdą w jego ślady. Chłopak podziwiał inne ataki na szkoły na świecie, np. zamach w technikum w Virginii 16 kwietnia 2007 r. Kilka dni później, 20 kwietnia 2007 r., świętował rocznicę zamachu w Columbine. W pamiętniku napisał, że żałuje, że przygotowana przez zamachowców bomba z propanem nie wybuchła. Tego samego dnia napisał prawdopodobnie swój pierwszy komentarz dotyczący strzelaniny w Columbine[16].

Na kilka miesięcy przed zamachem rodzice zauważyli, że Pekka-Eric zaczął na długie godziny zamykać się w swoim pokoju i spędzać ten czas przed ekranem komputera. Latem 2007 r. chłopak poznał przez internet dziewczynę z zagranicy, z którą na jednym z forów dyskusyjnych rozmawiał na tematy szkolnych strzelanin. Jesienią dziewczyna znalazła innego chłopaka do dyskusji i ograniczyła kontakty z Pekką-Erikiem, na co ten zareagował agresywnymi i pełnymi oszczerstw komentarzami. Na forum nazwano go dziecinnym i niedojrzałym. Na dzień przed zamachem przeprosił wszystkich w internecie za swoje niegrzeczne zachowanie i dodał, że wkrótce przyjdzie na niego czas, aby odszedł. Nie ukrywał, że podziwiał strzelaniny w szkołach, ale według innych członków społeczności nie można było wyczuć, czy miał jasne plany oraz gdzie i kiedy mógłby je zrealizować[17].

W maju 2007 r. zaczął pisać swój manifest „Natural Selector”, pod tytułem „How Did Natural Selection Turn into Idiocratic Selection?” (Jak naturalna selekcja doprowadziła do selekcji idiokratycznej). Tekst w języku fińskim i angielskim zamieścił w internecie 5 listopada 2007 r., ale ostatnie słowa manifestu zatrzymał tylko dla siebie, aż do nocy poprzedzającej zamach[18].

Z ustaleń wynika, że 31 sierpnia 2007 r. Auvinen zapisał się do klubu strzeleckiego w Helsinkach, kiedy odwiedził tamtejszą strzelnicę i miał okazję postrzelać. Był to jego pierwszy kontakt z bronią. Do klubu już więcej nie pojechał. 3 października 2007 r. wystąpił o pozwolenie na broń. Wniosek dotyczył zakupu pistoletu Glock 17, chłopak motywował go chęcią trenowania strzelania precyzyjnego na strzelnicy w Helsinkach, raz lub kilka razy w tygodniu. Zadeklarował, że broń będzie przechowywał w zamkniętym pokoju lub w skrzyni. Napisał, że słyszał wiele pozytywnych opinii na temat tej broni i miał okazję już z niej strzelać. Na pytanie, czy zgodziłby się na mniejszy kaliber, odpowiedział, że tak. 12 października 2007 r. funkcjonariusz prowadzący jego wniosek wydał decyzję odmowną, uzasadniając ją dużą siłą ognia Glocka 17 oraz tym, że broń nie nadaje się do precyzyjnego strzelania. Było to zgodne z prawem użycia broni, które pozwała na odmowę w sytuacji, gdy wnioskowana broń nie nadaje się do realizacji celu zawartego we wniosku. Rekomendowano mu zakup broni o kalibrze 5.56.

18 października 2007 r. Pekka-Eric ponownie wystąpił o pozwolenie, tym razem o Rugera MKIII. Na pytanie, czy przy wykorzystaniu broni mniejszego kalibru mógłby realizować swoje hobby, odpowiedział, że nie wydaje mu się, ponieważ większy kaliber byłby lepszy. Po sprawdzeniu, czy wnioskodawca nie był karany, 19 października 2007 r. udzielono zgody na zakup broni. Według policji, postępowanie Auvinena było tak przyzwoite, że zrezygnowano z przewidzianej procedurą bezpośredniej rozmowy z nim. Kiedy 2 listopada 2007 r. chłopak poszedł kupić broń, Rugera MKIII akurat w sklepie nie było, kupił więc Sig Sauera Mosquito z 10-nabojowym magazynkiem i dodatkowo 500 naboi. Było to pięć dni przed zamachem. Z nowej broni strzelał tylko raz – w lesie. W trakcie tego strzelania nagrał wideo, które później zamieścił w internecie. O zakupie broni poinformował swoich przyjaciół, natomiast rodzice nie wiedzieli, że ich syn wszedł w posiadanie broni[19].

W sierpniu 2007 r. dzieci z młodszych klas poinformowały swojego opiekuna, że Pekka-Eric dziwnie się zachowuje. Do końca października 2007 r. pracownik ten otrzymał podobne informacje od kolejnych dzieci. Chłopak straszył młodsze dzieci, że niedługo zginą w rezultacie białej rewolucji. Dzieci bały się go i czuły, że może zrobić im lub komuś innemu krzywdę. Pracownik trzykrotnie rozmawiał na ten temat z Auvinenem, z czego ostatni raz na początku listopada. W trakcie rozmowy chłopak nie wspominał o możliwości realizacji aktu przemocy. Ten sam opiekun dwukrotnie rozmawiał na ten temat z szefem nauczycieli, który stwierdził, że wie, co się dzieje i że będzie miał Auvinena na oku. Ponieważ Pekka-Eric miał ukończone 18 lat, mógł zapobiec temu, by szkoła o wszystkim poinformowała jego rodziców.

Dzień przed treningiem strzeleckim uczestniczył w internetowej grupie dyskusyjnej dotyczącej strzelaniny w Columbine, między innymi publikował swoje zdjęcie zmiksowane z filmem z kamery nagrywającej zamach w Columbine. Dwa dni przed zamachem wdał się z długą dyskusję z jednym z członków forum na Messengerze, któremu powiedział, nawiązując do Columbine, że mógłby wejść do szkoły uzbrojony w broń. Gdy tamten zapytał go, kiedy, odpowiedź nie padła. W nocy przed zamachem napisał kilka informacji tekstowych, w tym pożegnanie z rodziną, w którym stwierdził, że dokonał tego aktu, ponieważ uczyni on społeczeństwo lepszym miejscem do życia. Wyraził nadzieję, że w przyszłości rzeczy będą wyglądały lepiej, aby tego typu akty nie były więcej konieczne[20].

Konsekwencje

W zamachu śmierć poniosło dziewięć osób, łącznie z napastnikiem, a 13 innych odniosło rany. Spośród rannych jedna osoba została postrzelona w stopę, pozostali odnieśli głównie rany tłuczone i cięte spowodowane szybką ewakuacją przez okna. Większość ofiar to uczniowie i nauczyciele ze szkoły średniej. Urazy psychiczne dotyczą wielu osób, w tym rodzin zabitych i będą leczone przez lata, zarówno te indywidualne, jak i całej społeczności Jokela, co będzie wymagało wsparcia psychologicznego. Straty materialne – dzięki temu, że zamachowcowi nie udało się podpalić szkoły – ograniczyły się do 43 tys. euro na renowację budynku. Całkowite koszty zamachu zostały oszacowane na 4,8 mln euro, w tym: wsparcie psychologiczne dla lokalnej społeczności w latach 2007–2018, zatrudnienie 43 specjalistów zapewniających dzieciom i młodzieży niezbędne wsparcie, zatrudnienie 5 nowych opiekunów dla dzieci, projekt mający na celu opracowanie nowych sposobów kontrolowania agresji młodzieży, pogrzeby[21].

Masakra w szkole w Kauhajoki, Finlandia, 23 września 2008 r.

Przebieg zdarzenia

23 września 2008 r. 22-letni Matti Juhani Saari dokonał zamachu na szkołę zawodową (odpowiednik polskiego studium podyplomowego) w mieście Kauhajoki w rejonie Finlandia Zachodnia, po czym popełnił samobójstwo[22]. Napastnik wchodząc do szkoły, uzbrojony był w pistolet Walther P22, miał 10 magazynków oraz 1000 naboi. W trakcie zamachu użył także 1,5-litrowych butelek po oranżadzie wypełnionych benzyną. Nie ustalono dokładnej liczby butelek, ponieważ część spłonęła. Dodatkowo w plecaku miał młotek, którego przeznaczenia nie określono, mógł służyć do krzywdzenia ludzi lub otwierania zamkniętych drzwi[23].

Zamachowiec do budynku dostał się przez piwnicę, omijając wejście główne. Był widziany, jak szedł do szkoły z dużą czarną torbą, ubrany na czarno, w kominiarce na głowie. Po wejściu do budynku podszedł do drzwi sali lekcyjnej, chwilę przed nimi stał, po czym cofnął się w głąb korytarza załadować broń. Dokładnie o godzinie 10.40 wszedł do sali, w której znajdowało się 12 uczniów wraz z nauczycielką, i zaczął strzelać. W środku było niewiele osób, ponieważ tego dnia odbywał się test i uczniowie, którzy szybciej go rozwiązali, opuścili już salę.Następnie zamachowiec rozlał benzynę na podłodze, podpalił ją i skierował się do kolejnej sali. Tam nauczycielka, która zorientowała się, co się dzieje, kazała położyć się uczniom na podłodze i zablokować otwierające się do wewnątrz drzwi. Napastnik zaczął strzelać przez małe okno w drzwiach, a także do uczniów przemieszczających się po korytarzu, ale nikogo nie postrzelił. Ponownie wszedł do pierwszej sali i kilka razy strzelił do nauczycielki, raniąc ją, a następnie chodził po klasie i wściekły krzyczał do uczniów schowanych pod stołami czy krzesłami. Strzelał do każdego, kogo zauważył czy usłyszał[24].

Dwóch uczniów z sąsiedniej sali chciało na własne oczy zobaczyć powód hałasu, wyszli na korytarz i zostali zastrzeleni przez zamachowca. W całej szkole wybuchła panika, część uczniów biegła do wyjścia głównego, część skakała z pierwszego piętra. Uczniowie z pomieszczeń, do których wszedł zamachowiec, próbowali się chować pod stołami i innymi meblami, z reguły na próżno. Część została postrzelona, co spowodowało takie uszkodzenia głowy, że niektórych rozpoznano dopiero na podstawie DNA. Wcześniej w kilku miejscach zamachowiec podłożył ogień, przez co chaos był jeszcze większy[25].

Dwóch uczniów skutecznie ukryło się w sali lekcyjnej, jeden z nich około godziny 10.43 wezwał służby. Uczniowie wybili okna wentylacyjne krzesłami, tą drogą uciekli w stronę rzeki i schowali się na jej brzegu. Niektórzy uczniowie pobiegli do innych klas i informowali o sytuacji, dzięki czemu znajdujące się w nich osoby mogły się ewakuować. Z sal lekcyjnych dobiegały głosy wołających o pomoc. Z innych sal uczniowie wychodzili na korytarz, aby się zorientować, co się dzieje. Widzieli, jak napastnik strzela przez okienko do uczniów barykadujących drzwi. Panował chaos, niektórzy zostawali w salach, inni uciekali drzwiami głównymi. W niektórych miejscach w szkole uczniowie w dalszym ciągu realizowali swoje obowiązki, ponieważ nie słyszeli odgłosów trwającej strzelaniny. Kilku uczniów przypadkowo pobiegło do sali, gdzie przebywał napastnik. Część uczniów zamiast natychmiast uciekać, wracała po swoje rzeczy. W szkole został włączony system powiadamiania nakazujący natychmiastowe opuszczenie budynku, ale nie wszyscy go usłyszeli. Nie było wiadomo, gdzie mają się zebrać ewakuowani, niektórzy nie ewakuowali się wcale, ponieważ nie wierzyli w to, co się dzieje. Nauczyciele na podstawie list obecności obdzwaniali uczniów, ustalając, czy wszystko z nimi w porządku. Pojawiły się problemy z wykonywaniem poleceń, ponieważ część myślała, że to fajerwerki, część, że to ćwiczenie, inni, że winda zerwała się z lin i spadła na dół szybu, a jeszcze inni, że to broń na ślepe naboje. Niektórzy uczniowie wracali po ewakuacji do budynku, bo nie wierzyli, że strzelanina jest prawdziwa.

Napastnik po tym, jak zabił i zranił wiele osób, przez godzinę i 15 minut chodził po szkole, wzniecał pożary, strzelał, niszczył przedmioty, jednak nie znalazł już ani jednej ofiary. Później zadzwonił do swojego przyjaciela i opowiedział mu, że zabił 10 osób i nikogo nie ma już w budynku[26].

ERC zostało powiadomione przez jedną z uczennic już o godzinie 10.43, podała ona szczegóły dotyczące miejsca i okoliczności strzelaniny, m.in. nazwę szkoły, liczbę osób w klasie – około 20. Służby poprosiły ją o pozostawienie otwartego połączenia, aby mogły słyszeć, co się dzieje. Później dziewczyna podała nazwisko zamachowca i uciekła z klasy. O godzinie 10.44 ERC przekazało policji w Kauhajoki wiadomość: „Szkoła zawodowa Kauhajoki możliwa strzelanina”. Okazało się, że określenie „szkoła zaoczna” było nieprawidłowe, prawidłowa nazwa to Polytechnic. Policja natychmiast przyjęła zgłoszenie, a ERC zaczęło ściągać jednostki policji z innych miejscowości, informując, że w szkole może być bardzo dużo ofiar. Ponieważ w rejonie Kauhajoki działały tylko służby ochotnicze, ściągano jednostki straży pożarnej z pobliskich miejscowości, a także strażaków, którzy tego dnia mieli wolne. Patrol policji z Kauhajoki Dystrykt Police Department jechał z Teuva, około 10 minut od Kauhajoki. Po korekcie adresu policjanci dotarli do szkoły o godzinie 10.49. Kiedy pytali o szczegóły, dostawali odpowiedź, że prawdopodobnie ma miejsce powtórka ze szkoły w Jokela.

Na miejscu były już jednostki ratownicze i organizowały kordon poza budynkiem. O godzinie 11.22 zamachowiec otworzył ogień w kierunku służb ratowniczych, przez co wszyscy musieli się schować, a pogotowie opuścić teren. Kolejne pięć zastępów służb ratowniczych przybyło między godziną 11.27 a 11.45. O godzinie 11.34 na miejsce przybył dowódca służb ratowniczych i przejął dowodzenie akcją. Służby ratownicze pomagały policji utrzymywać kordon wokół budynku, nie wpuszczano nikogo przypadkowego.

Policjanci zostali poinformowani, że napastnik cały czas znajduje się w budynku. Przez pięć minut spekulowali, że zamachowcem może być ta sama osoba, której pozwolenie na broń było właśnie kwestionowane. Okazało się, że policjant pełniący funkcję dowódcy operacji był osobiście odpowiedzialny za rozpatrywanie unieważnienia pozwolenia na broń zamachowca – o godzinie 11.00 poprosił on o zwolnienie z funkcji dowódcy. Do godziny 11.22 informacja o zdarzeniu dotarła drogą służbową do Centrum Operacyjnego Policji w Helsinkach, razem z prośbą o przysłanie jednostki szybkiego reagowania. W tym czasie straż pożarna przystąpiła do gaszenia pożaru wewnątrz szkoły, mimo że policjanci nie mieli wiedzy, gdzie znajduje się zamachowiec lub zamachowcy, wiedzieli jedynie od ERC, że zdarzenie miało miejsce w sali nr 3, ale nie znali lokalizacji tego pomieszczenia.

O godzinie 11.06 dwóch policjantów ubranych w sprzęt taktyczny zaczęło przemieszczać się w kierunku szkoły, chowając się za tarczą taktyczną. W ich kierunku padły trzy lub cztery strzały, po czym napastnik się schował; to samo zrobili policjanci. W tym czasie samochodami prywatnymi i służbowymi przyjechali funkcjonariusze, którzy akurat byli w okolicy na szkoleniach czy treningach. W sumie zebrało się około 100 osób, które zabezpieczyły budynek od zewnątrz. Zamachowiec krążył po budynku i strzelał do policjantów.

W końcu policjanci dostali się do budynku i o godzinie 12.09 namierzyli na pierwszym piętrze mężczyznę ubranego na czarno. Kiedy do niego podeszli, zamachowiec leżał na podłodze. Okazało się, że ma ranę postrzałową głowy, a obok niego leży broń. O tym, że broń należała do leżącego mężczyzny, upewnił ich fakt, że w jego kieszeni znaleźli magazynek. Była godzina 12.10. Policjanci nie mieli pewności czy napastnik działał sam, a także czy w budynku nie został podłożony materiał wybuchowy.

Ponieważ przez cały czas środki łączności były bardzo obciążone, dopiero o godzinie 12.13 informacja o prawdopodobnym odnalezieniu napastnika dotarła do dwóch zespołów szturmowych (w liczbie 3 i 5 ludzi każdy), które weszły do budynku wcześniej, o godzinie 11.36 i 11.45, z zadaniem przeszukania wszystkich pomieszczeń. Policjanci wynieśli zamachowca na zewnątrz i przekazali pogotowiu ratunkowemu. Jednocześnie zabronili ratownikom wejścia do budynku z uwagi na obecność niebezpiecznych gazów ulatniających się z benzyny i palących się przedmiotów.

Ponieważ maski policyjne nie były przystosowane do ochrony przed oparami tego typu substancji, strażacy użyczyli policjantom swoich specjalistycznych masek SCBA i funkcjonariusze obu służb kontynuowali przeszukiwanie szkoły: policjanci pod kątem ładunków wybuchowych i obecności ludzi, natomiast strażacy gasili pożary. O godzinie 12.42 zameldowano odnalezienie w budynku ciał pięciu ofiar. O godzinie 13.09 przybyły z Helsinek jednostki reagowania, które były odpowiedzialne za m.in. ostateczne przeszukanie budynku szkoły. O godzinie 14.27 zlikwidowano kordon wokół szkoły. O godzinie 15.34 policja potwierdziła liczbę ofiar: 10 osób zabitych i 12 rannych. O godzinie 17.00 policja otrzymała wsparcie psychologiczne, z którego skorzystało około 70 policjantów[27].

Jeszcze w trakcie strzelaniny przeprowadzono ewakuację punktów handlowych i domów znajdujących się w sąsiedztwie szkoły. Wszystkie osoby ewakuowane ze szkoły były kierowane do sąsiedniej szkoły handlowej, do której został skierowany personel znajdującego się w pobliżu domu opieki dziennej. Opiekunowie w pobliskiej Sanssi School dostali polecenie, by zgromadzić dzieci w jednym miejscu i nie opuszczać budynku do chwili, gdy dostaną pozwolenie; nastąpiło to dopiero o godzinie 12.42[28].

Kiedy w szkole zaczęła się strzelanina, w jednej z sal na innym piętrze młodzież uczestniczyła w szkoleniu z pierwszej pomocy, prowadzonym przez paramedyka i jednocześnie kierowcę karetki w lokalnym pogotowiu, który miał wiedzę pozwalającą na udzielanie pomocy w bardzo skomplikowanych sytuacjach. Kiedy do sali, w której odbywało się szkolenie, wpadło dwóch uczniów z informacją, że ma miejsce strzelanina i trzeba się natychmiast ewakuować, ratownik pozwolił uczniom opuścić pomieszczenie, a sam przez sieć VIVRE poinformował ERC o sytuacji; była godzina 10.45.

Dwie pierwsze karetki przybyły na miejsce pomiędzy godziną 10.47 a 10.49, następne sześć pomiędzy 11.04 a 11.12. Błyskawicznie stworzono medyczne centrum operacyjne, którego szef szybko określił zadania dla podległych jednostek w kwestiach transportu rannych, pomocy poszkodowanym, priorytetach przy ocenie stanu poszkodowanych, a także utrzymywał łączność ze szpitalami, informując ich o sytuacji i możliwych potrzebach. Z uwagi na dużą liczbę rannych, w pobliskich szpitalach przesuwano terminy transportu chorych i ściągano karetki z okolicznych miejscowości. W ciągu dwóch godzin do szkoły przybyło 12 karetek pogotowia i pięciu lekarzy, którzy odpowiadali za ocenę stanu rannych i udzielanie pomocy medycznej. Jeden z lekarzy został skierowany do szkoły handlowej, gdzie przybywała ewakuowana młodzież. Inny lekarz zajmował się oceną sytuacji w centrum zdrowia.

Do transportu rannych gotowy był śmigłowiec ratowniczy, dwa Straży Granicznej i cztery wojskowe. W celu zapewnienia transportu medycznego wszystkie niepilne operacje pogotowia zostały przesunięte. Dotyczyło to m.in. transportu osób starszych do centrów zdrowia itp. Posiadano dużo więcej gotowych środków transportu niż osób tego wymagających. Jedna z uczennic, ranna w głowę, która wydostała się przez okno sali lekcyjnej, została przebadana w Seinajoki Central Hospital o godzinie 11.24. Oceniono, że jej stan jest poważny i została niezwłocznie przetransportowana do innego szpitala – Tampere Univeristy Hospital. Jedna osoba była w szoku, dodatkowo po około 1,5 godzinie odnaleziono dwóch chłopców, którzy ukryli się nad rzeką i byli w stałym kontakcie z ERC – dyspozytor mówił do nich i ich uspokajał, ponieważ byli bardzo wystraszeni. Przez ten czas zdążyli przepłynąć rzekę i schować się w lesie. Jeden z chłopców podczas ucieczki przez okno odniósł niegroźne rany.

Zamachowiec został przetransportowany do Tampere University Hospital o godzinie 12.35, o 16.46 oficjalnie stwierdzono jego zgon[29].

Symptomy

Matti Juhani Saari urodził się 20 maja 1986 r. jako drugie dziecko w rodzinie. Ze względu na to, że wolno rósł, był objęty szczególną troską rodziców. Jako małe dziecko szczęśliwy i otwarty, później wycofany, zamknięty i nieśmiały, często płakał. Rodzina była niestabilna i doszło do separacji rodziców, kiedy Matti miał rok. Gdy miał trzy lata, rodzice ostatecznie się rozwiedli[30].

Sześć lat po rozwodzie matka ponownie wyszła za mąż i z drugim mężem miała troje dzieci. Relacje Mattiego z przyrodnimi braćmi były dobre. Kiedy Matti miał 17 lat, jeden z braci zmarł; dla przyszłego zamachowca było to traumatyczne przeżycie. Matka ciężko pracowała, na dodatek ze względu na pracę męża rodzina musiała dwunastokrotnie zmieniać miejsce zamieszkania. Krótko przed 18. urodzinami Matti wyprowadził się z domu do wynajętego mieszkania w Kauhajoki niedaleko szkoły, ale utrzymywał bliski kontakt z rodziną. Z ojcem miał rzadkie kontakty z uwagi na niechęć jego nowej partnerki. Z nowego związku ojciec miał syna i córkę.

W szkole Matti miał wyniki średnie lub dobre, był uznawany za pilnego ucznia. Według opinii nauczyciela z wczesnych lat szkolnych, chłopiec był cichy i grzeczny. Zdaniem matki, w niższych klasach szkoły podstawowej był ofiarą prześladowania rówieśniczego. W starszych klasach był ofiarą fizycznej przemocy, grożono mu zniszczeniem motoroweru. W szkole średniej używano wobec niego obraźliwych przezwisk i rysowano jego karykatury na tablicy. Inny uczeń nawet napluł mu w twarz. W związku z aktami dręczenia kilka razy zdarzyło się, że dzwonił do matki i prosił, aby przyjechała do szkoły i go zabrała. Kiedy był już w starszych klasach szkoły średniej, spędzał wieczory w mieście, matka złapała go też na drobnych kradzieżach, zażywał także środki odurzające. W ankiecie zdrowia, którą wypełniał pomiędzy niższymi a wyższymi klasami szkoły średniej napisał, że cierpiał na: bezsenność, problemy z koncentracją, melancholię, depresję i nieśmiałość. Szkoły średniej nie ukończył w normalnym systemie, tylko w ramach edukacji zaocznej. Miał dobre relacje z kilkoma kolegami, z którymi spędzał wolny czas. Matce i przyjaciołom mówił, że lubi Kauhajoki[31].

Do jego hobby należało pływanie, gra na perkusji elektronicznej, gry komputerowe, słuchanie muzyki, oglądanie filmów wideo oraz materiałów z zamachów w Columbine i Jokela. Chłopak nie miał wyraźnych poglądów społecznych czy religijnych.

10 lipca 2006 r. rozpoczął służbę wojskową w Kajaani i ukończył szkolenie podstawowe. Niemniej jednak jego wyniki testów fizycznych były słabe. Początkowo miał silną motywację do służby wojskowej, jednak po pięciu tygodniach się to zmieniło. Wyszło to na jaw w trakcie wizyty u lekarza, podczas której miał powiedzieć, że został zmuszony, aby się odizolować od kolegów. Przyznał się, że był poniżany nie tylko w wojsku, ale także w szkole średniej. Powiedział, że ma huśtawki nastrojów, myśli samobójcze, problemy ze snem i ataki paniki. Matce powiedział, że ktoś nasikał do jego łóżka. Podobno Saari przyłożył też broń do głowy innego rekruta. Problemy psychiczne spotęgowały się przez kontuzję nogi, która sprawiała mu duży ból podczas ćwiczeń. Stwierdził, że nie jest pewny, czy sobie z tym wszystkim poradzi i chciał przerwać służbę wojskową. Na podstawie opinii służb medycznych i w porozumieniu z dowództwem brygady zaproponowano mu zmianę kategorii zdrowia na E na okres od roku do dwóch lat. Jako podstawę przyjęto kontuzję nogi i problemy adaptacyjne. Matti przerwał służbę wojskową 31 sierpnia 2006 r. Dwa lata później otrzymał wezwanie na komisję w celu ponownego określenia kategorii zdrowia, jej termin został wyznaczony na 12 listopada 2008 r.

Według jego znajomych, Matti dość często wspominał o tym, co zamierza zrobić. Jednemu z kolegów już w 2006 r. pokazał film ze strzelaniny w szkole, mówiąc, że chce zrobić to samo[32].

W 2006 r. chłopak spędził kilka miesięcy na praktyce zawodowej w Wielkiej Brytanii. Po powrocie w styczniu 2007 r. jego zachowanie drastycznie się zmieniło. Według matki, był apatyczny, leżał bez ruchu w łóżku, odmawiał jedzenia i picia. Matka zabrała go do lekarza, który zdiagnozował u niego depresję. Na krótko przed zamachem stwierdzono u niego problemy z sercem. W sierpniu 2007 r. na podstawie specjalnego testu AUDIT (Alcohol Use Disorders Identification Test), który Matti wypełnił, okazało się, że ma umiarkowaną depresję i powinien się leczyć. Koledzy ze szkoły mówili, że kiedy jest pijany i pod wpływem środków odurzających, trudno się z nim komunikować, jest agresywny, skłonny do rękoczynów i mówi bardzo niepokojące rzeczy. Koledzy różnili się w opiniach na temat okresu, w którym w zachowaniu Mattiego nastąpiły wyraźne zmiany: jedni mówili, że było to około dwóch lat przed zamachem, inni, że kilka miesięcy. Wszyscy byli zgodni, że zaczął interesować się strzelaninami w szkołach po zamachu w szkole w Jokela. Wyrażał szacunek i podziw dla sprawcy tamtego zamachu. W sierpniu 2008 r. zrobił sobie zdjęcie z bronią i zmodyfikował je na wzór zdjęcia zamachowca z Jokela. Niektórzy uczniowie uważali jego podziw za nienormalny. Według kolegów, Matti nie mówił dużo o swoim życiu i uczuciach, chyba że był pod wpływem alkoholu[33]. Trzy miesiące po strzelaninie w Jokela powiedział swojej przyrodniej siostrze: „Może powinienem iść do mojej szkoły i zacząć strzelać…”, co siostra potraktowała jako żart[34].

Wiosną 2008 r. razem z kolegami ze szkoły wyjechał na staż na Węgry. Jego zachowanie było na tyle niepokojące, że koledzy napisali w tej sprawie list do opiekuna stażu do Finlandii. Informowali, że Matti spożywa alkohol, często bawi się nożem, wspomina o samobójstwie, wygląda, jakby miał depresję, wypowiada się z podziwem na temat zamachu w Jokela. Jednak po powrocie do Finlandii jego zachowanie wróciło do normy. Matka nie zauważyła żadnych niepokojących symptomów. Matti kupił nowe meble do mieszkania, wziął kota. Natomiast ojciec martwił się jego zdrowiem psychicznym, w rozmowie z żoną powiedział, że ma nadzieję, że syn nie zrobi sobie lub innym osobom niczego złego. Wiosną 2008 r. w obecności przyrodniej siostry Matti miał powiedzieć, że dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby zniknął i wspomniał o samobójstwie. Miał też mówić o tym tydzień przed zamachem.

Latem 2008 r. nastąpiły zmiany w jego wyglądzie. Zaczesywał włosy do tyłu, zaczął nosić długi czarny skórzany płaszcz, czym przykuwał uwagę. Był to jeden z powodów, dla których sprzedawca w sklepie z bronią nazwał go naśladowcą. Powiedział też, że miał kamienną twarz, bez żadnej ekspresji i dokładnie przypominał zamachowca z Jokela.

Matti teoretycznie pozostawał pod opieką specjalistów w centrum zdrowia, ale nigdy nie został przebadany przez psychiatrę czy psychologa dla nastolatków. Leki z grupy SSRI przepisał mu na wniosek specjalistycznej pielęgniarki psycholog bez badania. Chłopak nie miał problemów z zażywaniem przepisanych leków, chociaż pielęgniarka zauważyła, że podczas wizyty u niej w gabinecie unikał kontaktu wzrokowego. Przesunął także ostatnią wizytę z piątku poprzedzającego zamach. W czasie zamachu miał we krwi umiarkowane stężenie przepisanych leków[35].

Matti dostał pozwolenie na zakup broni po przepisowej rozmowie z uprawnionym policjantem i 12 sierpnia 2008 r. zamówił broń Walther P22. Zakupił także m.in. 10 magazynków oraz 1000 naboi. 2 września, zgodnie z przepisami, przyszedł na posterunek policji w Kauhajoki okazać kupioną broń. Policjant potwierdził zakup broni, zgodny z pozwoleniem. Policjant w trakcie tych czynności zauważył dziwne zachowanie przyszłego zamachowca: chichotanie i pociąganie nosem. Po jego wyjściu sprawdził, kto wydał pozwolenie, ale gdy okazało się, że zrobił to doświadczony policjant, zostawił sprawę. Jeszcze tego samego dnia miał powiedzieć w obecności kolegów, że ma nadzieję, że nie jest to kolejny szkolny zamachowiec[36].

Kilka dni przed zamachem Matti zaczął zamieszczać w internecie krótkie filmiki ze swoim udziałem. Nie ukrywał swoich planów, wiedział, że świat i tak nie zareaguje na jego ostrzeżenia. Na filmikach przybierał pozycje strzeleckie, chwalił się celnością, kierując broń w stronę obiektywu, mówił: „Zginiecie jako następni”. Pozwolenie na broń otrzymał kilka tygodni przed zamachem. Jednak nie zamierzał czekać zbyt długo z realizacją swojego planu[37].

5 sierpnia 2008 r. Matti pojechał na południe Finlandii i zrobił zdjęcia Jokela School Centre. Niewykluczone, że odwiedził także sklep w Jokela, w którym tamten zamachowiec kupił broń. 17 sierpnia 2008 r. w trakcie uczniowskiej imprezy próbował poderwać jedną z dziewczyn, jednak bez powodzenia; miał potem kilka razy powtarzać, że dziewczyna pożałuje. W czwartek 18 września 2008 r. nieoczekiwanie odwiedził matkę i jej rodzinę, jednak nie przywiózł żadnego prania, jak to miał w zwyczaju. Według kolegów, w weekend poprzedzający zamach był pijany i zatrzymywał ludzi na ulicy, pytając ich, czy nie sądzą, że ludzkość jest przereklamowana i zgniła? To samo pytanie było nadrukowane na koszulce zamachowca z Jokela[38].

W piątek 19 września, kilka dni przed zamachem, jeden z pracowników parku miejskiego w Kauhajoki, idąc do pracy, zauważył przy pustym budynku Kauhajoki Upper Secondary School znicz cmentarny. Nie dawało mu to spokoju i po powrocie do domu zaczął szukać w internecie czegoś na ten temat, wpisując w wyszukiwarkę hasło „Kauhajoki i znicz cmentarny”. Skojarzył, że rok wcześniej zamachowiec z Jokela umieścił w internecie filmy dotyczące strzelaniny w szkole. W rezultacie poszukiwań natknął się na film z młodym człowiekiem strzelającym z pistoletu. Film został umieszczony w sieci 12 godzin wcześniej. Znalazł także inny film, na którym ten sam osobnik był już ubrany w długi czarny skórzany płaszcz. Wpisując imię autora, znalazł jego nazwisko, miejsce zamieszkania, wiek, hobby oraz muzykę, której słowa i dźwięki go przeraziły. O rezultatach swoich poszukiwań poinformował dozorcę szkoły średniej, który natychmiast zgłosił to na policję. Policjanci z Kauhajoki zaczęli zbierać informacje o autorze filmu, którym okazał się późniejszy zamachowiec.

Jednego z policjantów tak zaniepokoiły znalezione materiały, że poinformował o nich zastępcę komendanta, który po obejrzeniu materiałów znalazł podobieństwo do materiałów umieszczonych przed zamachem w Jokela. Natychmiast nakazał swoim ludziom odnaleźć Mattiego i odebrać mu broń. O godzinie 16.00 pojawiła się informacja, że poszukiwanego nie ma w domu. Zapadła decyzja, że policjanci nie będą wchodzić do jego mieszkania, a sprawa zostanie przekazana do Kauhajoki Police Department w poniedziałek. W poniedziałek 22 września 2008 r. w trakcie porannej odprawy omówiono sprawę, odszukano pozwolenie na broń, mówiono też o spostrzeżeniach funkcjonariusza dokonującego inspekcji broni Mattiego. Szef detektywów skontaktował się z chłopakiem telefonicznie. Matti zapewnił, że przyjdzie i wyjaśni sprawę, powiedział też, że nie ma nic wspólnego z umieszczeniem znicza obok szkoły, co było prawdą. Natomiast w kwestii filmów powiedział, że w necie jest mnóstwo filmików ze strzelanin. Policjant nie znalazł podstaw do sporządzenia pisemnego upomnienia czy cofnięcia pozwolenia na broń[39].

Wieczorem na dzień przed atakiem Matti nagrał na strzelnicy film, w którym oświadczył: „Będziecie następni”, „Żegnajcie” i nazwał plik „Masakra w Kouhajoki”. Godzinę przed zamachem film znalazł się w sieci; każdy mógł go pobrać. Do filmu chłopak dołączył także kilka zdjęć, na których pozował z bronią. Pół godziny przed zamachem na portalu IRC Gallery umieścił trzy zdjęcia, na których przyszły zamachowiec mierzył z broni w kierunku boiska szkolnego, i podpisał je: „Więc to jest moja szkoła… jutro… zabiję wiele osób… umrą wszyscy pieprzeni dranie”[40].

Konsekwencje

Gdy zaczął się atak, w szkole znajdowało się 260 osób. W wyniku zamachu zginęło 11 osób: trzech mężczyzn i osiem kobiet, w tym nauczycielka i zamachowiec. W trakcie sekcji zwłok ustalono, że przyczyną śmierci wszystkich ofiar były rany postrzałowe. Ofiary w sumie miały 62 rany postrzałowe. Nawet gdyby udzielono im natychmiastowej pomocy, osoby te nie miały szansy na przeżycie. Ranne zostały trzy osoby. Dodatkowo 30 policjantów ucierpiało od dymu i gazów powstałych w wyniku pożarów, które wzniecił zamachowiec. Do ofiar należy także zaliczyć wiele osób, które ucierpiały psychicznie: przedstawicieli służb, członków rodzin zabitych i rannych oraz uczniów, którzy przeżyli zamach i w wyniku tych strasznych doświadczeń odczuwają stany lękowe spowodowane utratą poczucia bezpieczeństwa.

Atak spowodował także bardzo duże straty materialne. Napastnik podpalił szkołę w kilku miejscach i wystrzelił prawdopodobnie 157 sztuk amunicji, co obliczono na podstawie liczby pustych magazynków. W budynku szkolnym, w oknach, ścianach, drzwiach itp. znaleziono 118 przestrzelin. Łączny koszt odnowienia szkoły wyliczono na 1,1 mln euro, natomiast 100 tys. euro kosztował wynajem sal lekcyjnych na czas remontu.

W kolejnych miesiącach po ataku do policji napływało wiele raportów o różnego rodzaju zagrożeniach. Do końca września było ich 41, w październiku 54, w listopadzie 40, w grudniu – 4, pomiędzy styczniem i kwietniem 2009 r. – 35[41]. W okresie od zamachu w Jokela a kwietniem 2009 w Finlandii zarejestrowano łącznie 225 zgłoszeń o zagrożeniach, z czego połowa zakończyła się zarzutami. Do tego należy doliczyć zgłoszenia przyjmowane przez inne służby lub nierejestrowane z uwagi na małe znaczenie. Niestety część młodych ludzi była także bezpodstawnie oskarżana o stwarzanie zagrożenia[42].

W konsekwencji ataku dokonanego przez Mattiego Juhani Saariego w Kauhajoki sporządzono obszerny raport, który zawierał 28 wniosków i 9 rekomendacji. Napastnik cierpiał na zaburzenia psychiczne, które trwały co najmniej 10 lat, a ewentualna pomoc specjalistyczna mogłaby przynieść dobry efekt. Trudno jednoznacznie określić, dlaczego choroba psychiczna skierowała jego uwagę w stronę fascynacji strzelaniem, agresją i samobójstwem, a wcześniej dokonaniem masowego mordu w szkole. W raporcie stwierdzono także, że powinno się wprowadzić zakaz przepisywania antydepresantów osobom młodszym niż 23 lata, szczególnie bez przeprowadzenia dokładnych badań lekarskich. Powinno się także zwiększyć dostępność pomocy medycznej dla młodych osób, szczególnie w zakresie wsparcia psychologicznego. Duży nacisk położono na poprawę współpracy pomiędzy szkołą a innymi instytucjami, w tym zajmującymi się bezpieczeństwem i wsparciem psychologicznym, zwłaszcza w kwestii wymiany informacji czy procedur postępowania[43].

Ponieważ zamachowiec był w stanie zabić w krótkim czasie dużą liczbę osób z uwagi na rodzaj broni, jaką się posługiwał, komisja rekomendowała zmianę przepisów tak, by broń automatyczna była nielegalna. Podjęto decyzję, że w Finlandii powinny zostać wprowadzone bardziej restrykcyjne przepisy w zakresie wydawania pozwoleń na broń. W Europie najłatwiejszy dostęp do broni mają Finowie i Szwajcarzy; według różnych szacunków, broń ma od 5 do blisko 60 proc. Finów (wliczając w to broń nielegalną nieujętą w rejestrach). W domowych arsenałach są karabiny i pistolety, popularna jest także broń myśliwska (60 proc. pozwoleń). Licencje wydawane są przez policję i aby je uzyskać, należy wprawdzie wskazać powód ubiegania się o broń, ale strzelanie hobbistyczne może być uznane za wystarczające uzasadnienie, a testy psychologiczne nie są wymagane. Na dodatek wielu Finów mieszka z dala od miast lub zwartych wsi i ma broń, by odeprzeć napad ewentualnych intruzów, mimo że tego rodzaju zdarzenia są w Finlandii rzadkie. Po zamachu w Jokela rząd próbował zaostrzyć politykę wydawania pozwoleń, jednak nie udało się podnieść dolnej granicy wieku niezbędnej do starania się o licencję. Próbowano także przeforsować przepis nakazujący deponowanie prywatnych pistoletów i strzelb w klubach strzeleckich. Kluby zaprotestowały, tłumacząc, że ich sejfy będą gratką dla przestępców szukających uzbrojenia. Z diagnoz i posunięć zaradczych wyziera bezradność, podobnie jak w Ameryce .

Środki zaradcze

Na bazie wspomnianych tragicznych wydarzeń Finlandia przeprowadziła szereg badań oraz projektów mających na celu uniknięcie tego typu sytuacji przyszłości.

Badania przeprowadzone w Finlandii jasno pokazują, że ograniczanie przypadków przemocy wśród dzieci ma bardzo pozytywny wpływ na redukcję przemocy i aktów kryminalnych w życiu dorosłym. W Finlandii prowadzi się kilka projektów w zakresie zwalczania przejawów agresji i przemocy u dzieci i młodzieży. Jednym z takich projektów jest The KiVa School Project (KiVa – Kiusaamisem Vastustaminen, co oznacza „zapobieganie przemocy”, kiva oznacza także: miły). Program, sfinansowany przez ministerstwo edukacji, został zainicjowany w 2006 r., a jego celem była redukcja i zapobieganie przemocy w szkole, a także opracowanie systemu środków zapobiegawczych, które zapewnią nauczycielom niezbędne narzędzia do przeciwdziałania przemocy i pozwolą na mierzenie efektywności projektu. Program także dzieciom zapewnił narzędzia pozwalające na zapobieganie temu problemowi i budowanie atmosfery zespołu w klasie. W jego ramach odbywały się zajęcia skierowane na budowanie wzajemnego szacunku. Dopiero na tej bazie omawiano problem przemocy i zagadnienia związane z tym, jak czuje się ofiara znęcania i jak powinna się przed tym bronić. Starano się pokazać różnicę pomiędzy dobrą ze swojej natury kłótnią czy dyskusją a znęcaniem, a także wskazywano, jak wspierać uczniów, którzy zostali zmarginalizowani. Stworzono nawet opartą na tych zagadnieniach grę komputerową.

Dzięki programowi powstał wachlarz środków i porad dla rodziców i nauczycieli. Głównym przesłaniem było to, że prześladowania nie będą tolerowane oraz że istnieją skuteczne sposoby na interweniowanie w takich przypadkach. Jednak, aby osiągnąć dobre efekty, kluczowe jest wczesne reagowanie. W projekcie brało udział 4000 uczniów czwartych, piątych i szóstych klas. W ocenie zarówno uczniów, jak i nauczycieli, osiągnięto pozytywne efekty w każdej grupie. Program podniósł także umiejętności nauczycieli w tym zakresie. W szkołach biorących udział w projekcie w roku szkolnym 2007–2008 liczba zarówno prześladowców, jak i ofiar spadła o 40 proc. Poprawiła się także motywacja uczniów do budowania dobrej atmosfery i uczenia się. Był to program unikatowy na skalę całego świata, ponieważ nigdzie indziej nie wprowadzono systemu testowania i kontroli szkół. Projekt ma zostać wprowadzony w całej Finlandii do końca 2009 r. Wcześniej w roku szkolnym 2008–2009 przetestowano jeszcze klasy 1–3 i 7–8[44].

Oba fińskie zamachy opisane w materiale są też bardzo ciekawymi przypadkami pokazującymi, jak działa odpowiednio poinformowane społeczeństwo, które mając wiedzę i motywację, jest w stanie zauważyć i zgłosić wiele symptomów zachowań, które mogą skończyć się tragicznie.

Po zamachu w Jokela wzrosła wrażliwość społeczeństwa fińskiego na wszelkie symptomy agresji. Od 7 listopada 2007 r. do 23 września 2008 r. policja otrzymała informacje o 86 takich przypadkach, z czego 34 zakończyło się dochodzeniem kryminalnym. Niektóre groźby były pisane na ścianach szkół, na meblach, publikowane w internecie czy osobiście kierowane do nauczycieli i uczniów. Według fińskich mediów, wiele tych gróźb było inspirowanych właśnie zamachem w Jokela. Można było to stwierdzić na podstawie wykorzystywanych w nich tekstów, pseudonimów czy materiałów wideo. Za groźbami stali głównie chłopcy w wieku 14–16 lat. Bardzo często stawały się one powodem zawieszania na jakiś czas działalności szkoły, wywoływały strach wśród uczniów i nauczycieli oraz pojawienie się w innych szkołach obaw o bezpieczeństwo[45].

Z kolei po zamachu w Kauhajoki władze Finlandii rozesłały podstawowe informacje o zagrożeniach do władz wszystkich pięciu prowincji (w większości prowincji, poza Laplandi Oulu, gdzie jest mniej mieszkańców, poziom zagrożenia był bardzo podobny). Dzięki temu w wielu szkołach udało się odpowiednio wcześnie rozpoznać podejrzane symptomy i ewakuować placówki. Osoby podejrzane o kierowanie czy publikowanie gróźb były identyfikowane, przesłuchiwane, a nawet przeszukiwano ich mieszkania, prowadzono rozmowy z ich rodzicami i nauczycielami. W kilku sytuacjach kierowanie gróźb miało związek z zaburzeniami psychicznymi osób dopuszczających się tych czynów. Wielu grożących miało dostęp do broni palnej, która została skonfiskowana. Duża liczba tych gróźb odnosiła się do zamachu w Jokela, a wiele informacji o groźbach dotyczyło rocznicy tego zamachu. Niektóre groźby okazały się źle zrozumianym dowcipem i zakończyły się rozmową wychowawczą, bez wszczęcia formalnej procedury karnej. Po ataku w Kauhajoki policja otrzymała także kilka zgłoszeń o podejrzanych zachowaniach w internecie, co zostało dokładnie zbadane i ocenione[46].

Od zamachu w Jokela do kwietnia 2009 r. policja w Finlandii otrzymała 225 różnego rodzaju zgłoszeń o zagrożeniach, ponad połowa z nich zakończyła się wnioskami karnymi. W okresie tuż po zamachu w Jokela liczba zgłoszeń była znaczna i spadała w miarę upływu czasu, podobnie było po zamachu w Kauhajoki[47]. Dodatkowo w lutym 2009 r. na IRG Galleria (lokalny fiński portal społecznościowy) przeprowadzono sondę, w której zadano pytanie: „Czy byłeś ofiarą znęcania się związanego ze strzelaniem w szkole?”. Na 9255 osób, które wzięło w niej udział, 282 (3 proc.) odpowiedziało, że tak, natomiast 1500 (17 proc.), że zna osobę, która była ofiarą[48].


[1] Jokela School Shooting on 7 November 2007…, s. 14–19.

[2] Tamże.

[3] Tamże, s. 19–21.

[4] Tamże, s. 14–19.

[5] Tamże, s. 44–47.

[6] Tamże, s. 19–21.

[7] Tamże, s. 14–19.

[8] Zgłoszenie kategorii C oznacza normalne wysłanie pomocy, ryzyko jest bardzo niskie, czas wysłania wynosi 30 minut, w wypadku kategorii D czas reakcji wynosi 2 godziny. Tamże, s. 21–22.

[9] Tamże, s. 23–27.

[10] Tamże, s. 47–50.

[11] Tamże, s. 49–50.

[12] Tamże, s. 49–50.

[13] Theodore John Kaczynski, znany jako Ted Kaczynski oraz Unabomber – amerykański matematyk polskiego pochodzenia, terrorysta i anarchista. Przydomek Unabomber powstał z kryptonimu UNABOM, który FBI nadała sprawie Theodora Kaczynskiego.

[14] Tamże.

[15] Tamże, s. 51.

[16] Tamże, s. 14–19.

[17] Tamże, s. 47–50.

[18] Tamże, s. 14–19.

[19] Tamże, s. 44–47.

[20] Tamże, s. 14–19.

[21] Tamże, s. 42–44.

[22] S. Suoninen, B. Young, Student kills nine in Finnish school shooting, Reuters, 23.09.2008 r., https://www.reuters.com/article/us-finland-shooting2/student-kills-nine-in-finnish-school-shooting-idUSTRE48M50U20080923, dostęp: 19.03.2020 r.

[23] Kauhajoki School Shooting on 23 September…, s. 52–53.

[24] Tamże,s. 14–18.

[25] M. Raińczuk, Szkolne masakry – czy będą następne? „Menway”,17.10.2009 r., https://menway.interia.pl/styl-zycia/ciekawostki/news-szkolne-masakry-czy-beda-nastepne,nId,448452,nPack,4, dostęp: 20.03.2020 r.

[26] Kauhajoki School Shooting on 23 September…, s. 14–18.

[27]Tamże, s. 19–23.

[28] Tamże, s. 23–24.

[29] Tamże, s. 24–25.

[30] Matti Juhani Saari, https://criminalminds.fandom.com/wiki/Matti_Juhani_Saari, dostęp: 20.03.2020 r.

[31] Kauhajoki School Shooting on 23 September…, s. 54–58.

[32] Tamże, s. 58–61.

[33] Tamże, s. 54–58.

[34] Tamże, s. 58–61.

[35] Tamże, s. 54–58.

[36] Tamże, s. 51.

[37] M. Raińczuk, Szkolne masakry – czy będą następne…

[38] Kauhajoki School Shooting on 23 September 2008…, s. 58–61, także: Matti Juhani Saari…

[39] Tamże, s. 52–53, także: S. Suoninen, B. Young, Student kills nine in Finnish…

[40] Kauhajoki School Shooting on 23 September…s. 58–61, także: Matti Juhani Saari

[41] Kauhajoki School Shooting on 23 September…s. 43–45.

[42] Tamże, s. 43–45.

[43] Tamże, s. 2–3.

[44] Jokela School Shooting on 7 November 2007…, s. 102–103.

[45] Tamże, s. 44.

[46] Kauhajoki School Shooting on 23 September 2008…, s. 111.

[47] Tamże.

[48] Tamże, s. 43–45.

Zaskakujący Uzbekistan

Opracowanie: Krzysztof Danielewicz

Część II – Samarkanda

Zdjęcie 1. Piękna Samarkanda!

Po przygodach w Taszkencie, ruszyłem do magicznej Samarkandy!

Dzień czwarty (31.10.2022): podróż Taszkent – Samarkanda

Rano ponownie zjadłem szybkie śniadanie i opuściłem hotel punkt o 9.00. Przed hotelem czekał Murat, ale stało się to, co podświadomie czułem – przekazał mnie innemu kierowcy, który specjalizuje się w trasie Taszkent–Samarkanda–Taszkent. Oczywiście nie stanowiło to dla mnie problemu, tym bardziej że warunki finansowe pozostały bez zmian, a samo auto – też chevrolet – było z wyższej półki. Po drodze, jako to bywa w tych krajach, odwiedziliśmy dworzec autobusowy, gdzie dosiadło się parę innych osób: mężczyzna, dwie kobiety i dziecko – krótko mówiąc, auto należało „dopchać”. Znam bardzo dobrze te klimaty z Kazachstanu i Kirgistanu. Osobiście uważam, że system jest świetny i pozwala za nieduże pieniądze pokonywać naprawdę duże odległości, przy czym każdy jest rozwieziony pod wskazany adres. Oczywiście, gdybym wiedział, że tak będzie, pojechałbym wspólną taksówką za jedną czwartą pierwotnej kwoty, ale za naukę nowego kraju zawsze trzeba zapłacić…

Zdjęcie 2. Ciekawostka, wcale nie rzadki traktor na trzech kołach. 

Po drodze, która zajęła około cztery godziny, miałem okazję dobrze się porozglądać po kraju. Bardzo ciekawy jest system tankowania samochodów gazem metanem. Ze względu na jego niestabilność stacje są tak skonstruowane, że pomiędzy stanowiskami są wymurowane ścianki betonowe. Kierowca i pasażerowie muszą opuścić auto, a gaz tankowany jest przez obsługę. W tym czasie można zrobić małe zakupy w sklepie lub napić się darmowej kawy (z jednego kubka…). Ceny gazu powodują, że zawód taksówkarza jest bardzo atrakcyjny. Kierowca za zatankowanie gazu pozwalającego na przejechanie 200 km zapłacił 40 tys. UZS, czyli ok. 3,5 USD. Zauważyłem także, że zarówno ciężarówki, jak i ciągniki mają montowane dodatkowe zbiorniki na gaz. Można oczywiście kupić gaz propan i benzynę, ale stacje te są dość rzadkie.

Zdjęcie 3. Tankowanie metanu w Uzbekistanie.  

Przez dłuższy odcinek po prawej stronie drogi ciągnęły się betonowe, położone nad ziemią duże rynny do przepływu wody. Widać, że w większości nie są one już używane i często były poprzerywane. Zauważyłem także ogromne stada krów czy owiec oraz pola niezebranej jeszcze bawełny. Można było spotkać także osiołki ciągnące małe, dwukołowe przyczepki, praktycznie identyczne jak te, które widziałem w Mali w Afryce. Służyły one głównie lokalnym rolnikom do dostarczenia swoich płodów rolnych do głównej trasy, gdzie je sprzedawali. Generalnie przez cały odcinek 300 km nie było żadnego problemu, aby się przespać, zjeść czy zatankować gaz, gdyż wszystko bardzo dobrze funkcjonuje. Gołym okiem można zauważyć, że kraj ma energię i się szybko rozwija. W porównaniu do Polski zaobserwowałem zdecydowanie mniej ciężarówek i głównie stare kamazy. Po lewej stronie drogi zauważyłem z kolei linię kolejową – stary tabor to głównie cysterny.

Zdjęcie 4. Droga do Samarkandy.

Przez cały czas do Samarkandy droga miała dwa pasy w każdym kierunku. Przy każdej większej miejscowości lub targowisku znajdował się milicyjny punkt kontrolny samochodów. O tym, że się do niego zbliżamy, świadczyło to, że kierowca zakłada pas, który zdejmował po jego minięciu. Przy czym pas obowiązywał tylko kierowcę. Zarówno z jednej, jak i drugiej strony punktu przygotowane były wkopane w ziemie betonowe stanowiska ogniowe, jakby ktoś spodziewał się nadejścia obcych wojsk. Przy ewentualnej obławie pewnie takie stanowiska spełniają swoją funkcje. Droga była w dobrym stanie, tylko czasami przypominała polskie drogi sprzed 20 lat. Na trasie, przy drodze, widziałem targowiska z miodem, arbuzami, melonami i czymś, co przypominało nasze dynie. Jeżeli chodzi o boczne drogi, to w większości nie było tam widać asfaltu. Generalnie wszystko poza drogą główną wyglądało dosyć swojsko, tak jak u nas 20-25 lat temu.

Trasa, początkowo płaska, w miarę zbliżania się do Samarkandy stawała się coraz bardziej pofałdowana. Jednak nic nie zapowiadało tego, co zobaczę na miejscu. Już na rogatkach Samarkandy rzucało się w oczy, że jest to miasto zupełnie inne niż Taszkent. Szerokie, czyste ulice, pięknie zadbane pobocza i mnóstwo pięknych kamienic. Na wjeździe do Samarkandy zostawiliśmy naszych pasażerów w jakimś miejscu przesiadkowym, po czym kierowca odwiózł mnie pod sam hotel. Dojeżdżając do niego, widziałem już piękne historyczne szkoły – koraniczne madrasy z Registanem na czele. Okazało się, że hotel Jaśmin (polecam) znajduje się w odległości trzyminutowego spaceru od Registanu. Po otrzymaniu kluczy do pięknego i czystego pokoju kilka minut później byłem już przy Registanie. Musiałem coś szybko zjeść i poszedłem kupić bilety do zwiedzania tego wspaniałego i historycznego miejsca.

Zdjęcie 5. Mój hotel Jasmine w Samarkandzie.

Samarkanda to jedno z najstarszych miast na świecie – powstało 700 lat p.n.e. Wcześniej nazywało się Marakanda i było stolicą państwa o nazwie Turan. W 329 r. p.n.e. zdobył je Aleksander Wielki. Długi czas miasto pełniło kluczową funkcję na Jedwabnym Szlaku, a między VI a XII w. stanowiło jedno z najważniejszych centrów kulturalnych i politycznych Azji Centralnej. W 1220 r. zostało splądrowane i prawie całkowicie zniszczone przez Mongołów. Po odbudowaniu ponownie zostało stolicą – tym razem imperium założonego przez Timura (1370-1499). Wtedy właśnie zbudowano większość najważniejszych obecnie zabytków. Za czasów panowania Ulugbeka Samarkanda stała się centrum kulturalnym, handlowym i naukowym całego regionu. W 1868 r. wchłonęło ją imperium rosyjskie. W latach 1925-1929 Samarkanda była stolicą Uzbeckiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. W 2001 r. wpisano ją na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Centrum Samarkandy stanowi plac Registan, przy którym znajdują się ogromne madrasy – Ulugbeka (1417-1420), Tillya-Kari (1646-1660) oraz Sher-Dor (1619-1636). W XV w. Registan stał się głównym placem Samarkandy, od którego biegło sześć głównych ulic miasta.

Zdjęcie 6. Madrasy w Registanie.
Zdjęcie 7. Madrasy w Registanie.

Kupując bilet do wspomnianych madras za ok. 25 PLN, dowiedziałem się, że można wynająć przewodnika w budynku zaraz za wejściem. Kiedy wszedłem na teren zabytkowej części, w kolejnym budynku zaczepiła mnie kobieta z pytaniem, czy chcę skorzystać z usług przewodnika. Zgodziłem się i zapłaciłem ok. 150 PLN (dość drogo). Już po kilku chwilach zacząłem mieć wątpliwości co do tej decyzji. Była piękna pogoda, słońce i czyste niebo, chciałem robić zdjęcia, a przewodniczka dość mechanicznie opowiadała o oglądanych miejscach i ich bohaterach. Nie chciałem być niegrzeczny, więc trochę słuchałem, a trochę fotografowałem. W jednej z sal było nawet nawiązanie do polskiego astronoma Jana Heweliusza, łącznie z jego zdjęciem. Nieco się zawstydziłem, że w tym kraju jest on wspominany i szanowany, a jak tak mało o nim wiem. Po około godzinnym zwiedzaniu weszliśmy do „przypadkowego” sklepiku, w którym – zgodnie z zapewnieniem przewodniczki – miałem zrobić najtańsze zakupy. Oczywiście coś tam kupiłem, co nawet ze zniżką kosztowało drożej niż w innych miejscach, ale taka jest cena nauki… Staram się nie przejmować takimi sprawami, uważam, że zawsze płaci się pewne koszty, tzw. frajerskie, gdy się poznaje system. Po zakończeniu zwiedzania z przewodniczką pozostałem jeszcze jakiś czas i porobiłem trochę ładnych ujęć.

Zdjęcie 8. Madrasy w Registanie.
Zdjęcie 9. Wnętrze jednej z madras.

Po opuszczeniu Registanu obejrzałem jeszcze okolicę i następnie poszedłem do hotelu odrobinę odpocząć i się przepakować. Dowiedziałem się także od właściciela hotelu, że jeżeli chcę zjeść dobrą kolację i posłuchać muzyki uzbeckiej, to tylko w restauracji Samarkanda. Po chwili ponownie byłem w rejonie Registanu. Kupując kawę, zapytałem sprzedawcy, gdzie tu jest jakieś ciekawe miejsce do pospacerowania. W odpowiedzi usłyszałem, że koniecznie muszę pojechać do Samarkanda City. Przeszedłem przez piękny park przy Registanie i chciałem zatrzymać taxi, niestety bezskutecznie. Wszedłem więc do pierwszego napotkanego hotelu i poprosiłem o taxi, co oczywiście miły pan uczynił dla mnie. W drodze do Samarkanda City miałem okazję, by podziwiać miasto – piękne, szerokie i czyste ulice, wszystko wyglądało, jakby budowano je od zera. Mijałem też duży cmentarz – jak się okazało, żydowski i muzułmański.

Zdjęcie 10. Registan to także ulubione miejsce robienia zdjęć ślubnych.

Kiedy już dojechaliśmy do Samarkanda City, okazało się, że nie jest to żadne historyczne miejsce, a budowana od zera nowa Samarkanda. Ogromne i nowoczesne hotele, centrum konferencyjne, piękne parki, zieleń i zbudowane na wyspie otoczonej sztuczną rzeką nowe-stare miasto, gdzie turyści mogą się poczuć jak w XV w. w Samarkandzie. Generalnie pierwsze wrażenie było słabe, bo nie tego szukałem. Kazałem nawet kierowcy nie odjeżdżać, tylko poczekać na parkingu pół godziny. Miałem zrobić szybkie zdjęcia i wrócić w rejon Registanu lub od razu do restauracji Samarkanda na kolację. Jednak, kiedy wszedłem do środka nowego-starego miasta, nabrałem szacunku do smaku i jakości wykonania wszystkich budynków. Naprawdę można było się poczuć jak w bajkowej, XV-wiecznej Samarkandzie. Pozorny kicz okazał się świetnie przygotowaną atrakcją turystyczna. Poza wyspą widać było kolejne, niedokończone jeszcze inwestycje, parkingi na tysiące samochodów i centrum konferencyjne. Do tego miejsca prowadził też nowy zjazd bezpośrednio z obwodnicy Samarkandy. Kolejny raz nabrałem ogromnego szacunku dla kraju, który wydawał się stereotypową byłą sowiecką republiką. Tego nie da się opisać, wszystko to powoduje, że można wpaść w kompleksy. Widać jednak gigantyczną przepaść pomiędzy tymi nowymi projektami a wsią, gdzie osiołki ciągną zaprzęgi i gdzie nie ma dróg asfaltowych…

Zdjęcie 11. Nowo zbudowane Samarkanda City.

Po zrobieniu zdjęć chciałem pojechać od razu do restauracji, ale okazało się, że mój telefon jest prawie rozładowany i nie będę mógł robić materiałów. Pojechałem więc szybko do hotelu, podładowałem telefon i 40 minut później siedziałem już w taxi jadącej do restauracji Samarkanda. Na miejscu panowała wspaniała atmosfera, a gigantyczna sala pełna jedzących i bawiących się ludzi powodowała, że nie chciało się stamtąd wyjść. Niestety dla mnie, pomimo że był to poniedziałek, nie było żadnego wolnego stolika. Dostałem propozycję zjedzenia w sali zewnętrznej, ale było tam zimno i zrezygnowałem. Nie poddając się, zarezerwowałem stolik na kolejny dzień. Na pytanie, czy wolę salę uzbecką czy rosyjską, stwierdziłem, że nie jestem Rosjaninem i będę jadł tylko w sali uzbeckiej. Chwilę posłuchałem muzyki i opuściłem restaurację.

Zdjęcie 12. Wnętrze Samarkanda City.

Postałem dosłownie chwilkę na ulicy, wypatrując taksówki, które normalnie nie są w żaden sposób oznaczone. Zatrzymało się dwóch młodych chłopaków małym samochodem i na pytanie, czy mnie nie podwiozą pod Registan, zapytali, ile dam? Powiedziałem, że dam 20 tys. UZS, czyli ok. 10 PLN i jedziemy. Podwieźli mnie w rejon już mi znany, gdzie szybko znalazłem miejsce na kolacje. Cały dzień był tak intensywny, że nawet nie miałem okazji zjeść porządnego posiłku. Ostatecznie za trzy pyszne, różne szaszłyki, butelkę różowego wina samarkandzkiego, sałatkę, herbatę i chleb zapłaciłem ok. 75 PLN. Po kolacji udałem się szybko do hotelu opisać na gorąco całodzienne przygody.

Dzień piąty (1.11.2022): zwiedzanie Samarkandy oraz kolacja w restauracji Samarkanda

Zgodnie z planem o 10.00 rozpocząłem trasę turystyczną z poznaną dzień wcześniej przewodniczką Hurshidą. Miała to być trasa na co najmniej trzy godziny za kwotę ok. 400 PLN. Wiedziałem, że mocno przepłacam, i takie trasy są dobre dla grupy, bo koszty się rozkładają. Niemniej jednak miałem tu ukryte swoje cele: po pierwsze, poznać najciekawsze miejsca, a po drugie – znaleźć przewodnika, którego będzie można w przyszłości wynająć dla grupy. Mój wyjazd miał charakter poznawczo-edukacyjny, a jak wiemy, edukacja kosztuje.

Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy po ok. 10 minutach marszu, było mauzoleum największego bohatera narodowego Uzbeków – Amira Timura, który rządził imperium samarkandzkim, obejmującym Uzbekistan i Afganistan na przełomie XIV i XV w. W starannie odrestaurowanym mauzoleum znajdują się jego szczątki oraz kamień nagrobny. Timur leży wspólnie ze swoimi liderami duchowymi. W przeciwieństwie do Czyngis-chana i Aleksandra Wielkiego jego szczątki udało się zidentyfikować i na bazie kości nawet opracować wygląd twarzy.

Zdjęcie 13. Mauzoleum największego bohatera narodowego Uzbeków – Amira Timura.
Zdjęcie 14. Kamień nagrobny Amira Timura.

Następnie taksówką udaliśmy się do największego meczetu Azji Centralnej, także starannie odrestaurowanego, czyli Meczetu Bibi-Khanym (XIV-XV w.), nazwanego od imienia ukochanej żony Timura i zresztą przez nią budowanego. Budynek jest naprawdę ogromny i majestatyczny – same wieże przy głównej wejściowej części miały podobno 80 m wysokości (obecnie mają tylko 30). Widać po zdjęciach znajdujących się wewnątrz, że jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej był ogromną ruiną. Obecnie główny i największy z trzech budynków, które się tam znajdują, wyremontowano tylko na zewnątrz i to nie do końca. Wnętrza są zamknięte i całkowicie zrujnowane. Cały fantastyczny kompleks ułożono w kształcie dużego prostokąta. Przez gigantyczną bramę wchodzi się na zielony i porośnięty dziedziniec, po którego prawej i lewej stronie usytuowane są dwa mniejsze meczety, natomiast na jego końcu – wspomniany wcześniej meczet główny. Przy wyjściu z kompleksu znajduje się wielki bazar, który bardzo polecam, tj. Siyob Bazar.

Zdjęcie 15. Widok na meczet Bibi-Khanym.

Kolejne bardzo ciekawe miejsca to pięknie zdobiony meczet Hazret Hyzr oraz mauzoleum pierwszego prezydenta Uzbekistanu I.A. Karimowa. Ciekawostką jest, że nowy budynek mauzoleum nie do końca pasował do samego pięknie zdobionego meczetu o drewnianych sufitach. W związku z powyższym dobudowano murowane ściany otaczające dziedziniec i przyległe do meczetu. Obecnie całości bardzo dobrze się komponuje. Obok tego kompleksu rozpoczyna się stary i największy cmentarz w Samarkandzie, który znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Z dziedzińca meczetu rozpościera się piękny widok na miasto, w tym głównie Bibi-Khanym kompleks. Świetne miejsce na robienie zdjęć. Zresztą cały teren został perfekcyjnie przygotowany dla turystów. Idzie się nowymi chodnikami, w otoczeniu niedawno posadzonych drzew. Widać także ogrom turystów, głównie samych Uzbeków, ubranych w piękne tradycyjne stroje. Prawdziwa uczta dla oka.

Zdjęcie 16. Meczet Hazret Hyzr.
Zdjęcie 17. Mauzoleum pierwszego prezydenta Uzbekistanu I.A. Karimowa.
Zdjęcie 18. Piekne zdobienia meczetu Hazret Hyzr.

Następnym i ostatnim punktem, który odwiedziłem z przewodniczką, był kompleks Shahi Zinda, zbudowany na przełomie XI i XII w. To trochę nasz Wawel, gdzie w jednym miejscu znajduje się kilkanaście mauzoleów najbliższych członków czy dowódców rodziny Timura (nie wszystkich można zidentyfikować). Idzie się bardzo wąską uliczką, a po prawej i lewej stronie znajdują się małe i w większości pięknie zdobione budynki-grobowce.

Po zakończeniu zwiedzania zapłaciłem przewodniczce (wszystko zajęło około dwóch godzin) i sam rozpocząłem marsz powrotny. Wszedłem jeszcze na cmentarz, gdzie zrobiłem kilka zdjęć. Lubię fotografować sposób, w jaki chowa się zmarłych w różnych krajach. Następnie udałem się na lokalny, wspomniany wcześniej Siyob Bazar. Najpierw odwiedziłem sklep z alkoholami. Miałem pecha, bo trafiłem na dobrego sprzedawcę, który wcisnął mi wino i koniak samarkandzki drożej, niż powinienem zapłacić. Lekcja z tego spotkania – nigdy nie kupować alkoholu w miejscu, gdzie nie ma cen. Podsumowując, zapłaciłem ok. 100 PLN za pół litra trzyletniego koniaku, a następnego dnia zapłaciłem 40 PLN za piętnastoletni wyborny koniak z wyższej półki.

Zdjęcie 19. Kompleks Shahi Zinda.

Pochodziłem po bazarze, porobiłem trochę zdjęć i zjadłem pyszny posiłek w typowej uzbeckiej i niedrogiej restauracji, gdzie ludzie siedzieli na tradycyjnych uzbeckich siedziskach zwanych krawatem. Za pyszną zupę lagman (makaron, kawałki mięsa baraniego i warzywa), jeden szaszłyk, czajnik herbaty, pieróg samsa i pół chleba zapłaciłem ok. 35 PLN. Wcześniej kupiłem też świeżo wyciskany sok granatu oraz kiść białych winogron. Byłem też świadkiem kłótni na rynku, przez jakiś czas ktoś głośno na kogoś krzyczał. Okazało się, że to jedna z kilku cyganek (wszędzie tacy sami) weszła w konflikt z Uzbeczką.

Zdjęcie 20. Siyob Bazar.
Zdjęcie 21. Siyob Bazar.

Po obiedzie, idąc do hotelu, „wbiłem” się jeszcze w wąskie samarkandzkie uliczki, aby pokazać ich piękno. Wiedząc, że muszę kupić bilet kolejowy do Buchary, wszedłem do jednego z małych hotelików i poprosiłem o zamówienie taxi na dworzec. Po pewnym czasie pan z hotelu wyszedł i zapytał, o której mam pociąg, na co odpowiedziałem, że dopiero chcę kupić bilet. Pan stwierdził, że może sprawdzić w internecie, czy są w ogóle wolne miejsca. Były, ale musiałbym jechać w środku nocy, co mi niezbyt odpowiadało. Zapytałem więc, ile kosztuje taxi. Okazało się, że ok. 100 USD, gdybym wziął ją tylko dla siebie, a ok. 20 USD, jeżeli będzie to taxi łączone. Podziękowałem i powiedziałem, że przemyślę opcję.

Zdjęcie 22. Autor z grupą uzbeckich turystów w Samarkandzie.

Doszedłem pieszo do hotelu, zrobiłem sobie dwugodzinną przerwę i znów na piechotę udałem się do restauracji Samarkanda, gdzie miałem zarezerwowany stolik. Po drodze mijałem okolice uniwersytetu w Samarkandzie, skąd wylewały się setki studentów. Widać było po zachowaniu i ubiorze, że tutaj studiowanie to wyróżnienie. U nas, niestety, coraz mniej osób chce studiować, co też wynika z braku sensu, ze względu na marną wiedzę otrzymywaną na studiach, a dodatkowo brak związku pomiędzy edukacją a szansą rozwoju…

W restauracji Samarkanda impreza trwała już w najlepsze. Kiedy powiedziałem, że jestem sam, trochę z niechęcią powiedziano mi, że mogę zjeść na tzw. ulicy, co oznacza hol – miejsce zimne i z przeciągami. Powiedziałem, że byłem wczoraj i mam zarezerwowany stolik. Na szczęście, kierowany przeczuciem, dzień wcześniej zrobiłem zdjęcie z zeszytu rezerwacyjnego, co – jak się okazało – było kluczowe. Otrzymałem najbardziej wystający stolik przy scenie. Było tak głośno, że obawiałem się, czy długo wytrzymam. Kiedy kobiety tańczyły, praktycznie ocierały się o mój stolik. Miałem za to bezpośredni wgląd w to, co się dzieje na scenie. Generalnie, kiedy się było w środku, miało się wrażenie bycia uczestnikiem wesela. Na przykład przy 10-16-osobowych stolikach siedziały całe rodziny, z bardzo małymi dziećmi włącznie. Nawet w menu część dań była dla czterech – sześciu osób, co sugerowało, że są dla rodzin, a nie jednej osoby. Kobiety miały różne stroje: od zachodniego stylu, tj. spodnie dżinsowe z dziurą czy ze skóry, po tradycyjne stroje uzbeckie (te zdecydowanie przeważały). Co jakiś czas część gości obchodziła urodziny, co ogłaszano wszystkim dookoła. Kilka razy obsługa śpiewała po uzbecku sto lat czy coś w tym rodzaju. Część obchodziła uroczystości przy stoliku, a część wprost na scenie.

Zdjęcie 23. Goście restauracji Samarkanda.

Podsumowując, nie można być turystycznie w Samarkandzie i nie odwiedzić tej restauracji. Na scenie miałem okazję oglądać wszelkiego rodzaju warianty ubiorów, buty, ozdoby, sukienki i torebki. Nawet trzyletnie dzieci miały torebki Gucci. Wyglądałem trochę dziwnie, kiedy siedziałem sam przy stoliku, popijając wino i robiąc zdjęcia oraz filmiki tańczącym kobietom. Zdarzało się, że tańczyli mężczyźni, ale były to wyjątki. Tak czy inaczej, ludzie są tu bardzo otwarci, mili i bez żadnych kompleksów. Restauracja przyciąga raczej bogatą klientelę. Siedząc przy samej scenie, za zupę, pyszną sałatkę, chleb, herbatę, butelkę wina wytrawnego, wodę borjomi oraz drugie danie zapłaciłem 100 PLN. U nas za taką samą kolację zapłaciłbym zapewne 300 PLN.

Zdjęcie 24. Samarkanda – widok na miasto.

Po kolacji szybko i sprawnie wróciłem taksówką do hotelu. W międzyczasie moja przewodniczka miała się zastanowić, ile będzie kosztował wyjazd w góry do miasta Shahirsabz, gdzie urodził się Timur. Pierwotnie miałem jechać z jej kolegą ok. 13.00, cena miała być ustalona. Po czym otrzymałem informację, że mogę wyjechać ok. 7.00 z nią i kierowcą za 150 USD, czyli ok. 750 PLN. Cena była dla mnie zaporowa. Z doświadczenia wiem, że jest to moment, w którym ktoś myśli, że jestem frajerem i zarabiam 5 tys. USD, o co zapytał mnie jeden z taksówkarzy. Niestety turyści z Rosji, Europy Zachodniej i USA psują lokalnych usługodawców w zakresie cen. Oni sami nie widzą różnicy pomiędzy Polakami a Niemcami, wystarczy powiedzieć, że jest się z Unii Europejskiej. Dzień później na własne oczy widziałem, jak Uzbek zapłacił 2 tys. UZS za trasę, która mnie kosztowała 15 tys. UZS. Mojej przewodniczce napisałem, że dziękuję bardzo, ale zostaję w Samarkandzie, a cena jest za wysoka, ona na to: „jak sobie życzysz”, bez żadnego akcentu grzeczności.

Dzień szósty (2.11.2022): zwiedzanie Samarkandy

Tak jak powiedziałem, tego dnia padał deszcz i stwierdziłem, że jest to dobra okazja na wypoczynek. Jednak po 12.00, kiedy trochę popracowałem na komputerze, postanowiłem wziąć parasolkę i sprawdzić, czy pomiędzy Registanem a Bibi meczetem jest specjalna trasa turystyczna. Okazało się, że dobrze zgadłem. Dodatkowo na każdym kroku znajdują się sklepy z pamiątkami, gdzie wyjątkowo trudno uzyskać zniżkę, tak jakby się wszyscy zmówili…, myślę, że za jakiś czas taka polityka bardzo się zemści na tym turystycznym biznesie. Nikt nie lubi, jak ktoś traktuje go jak frajera tylko dlatego, że jest dobrze sytuowany, bo ciężko na to pracował. Przykład – w jednym ze sklepów widziałem tradycyjne i oryginalne stroje, na jednym z nich był drewniany ciężki wisior do zbierania pieniędzy, takie drewniane pudełko. Kiedy zapytałem, ile to kosztuje, sprzedawczyni, po wykonaniu telefonu, powiedziała, że 10 tys. PLN…

Zdjęcie 25. Pięknie zdobiona porcelana uzbecka. 

Po sprawdzeniu trasy chciałem jeszcze zwiedzić muzeum historyczne Samarkandy, ale nie mogłem go zlokalizować. Ze względu na pogodę postanowiłem odpuścić, wziąć taxi i pojechać w rejon restauracji Samarkanda. Z tego, co ustaliłem dzień wcześniej, w tym rejonie znajdowało się muzeum wina oraz centrum handlowe. Zaczepiłem jednego z taksówkarzy, ten spytał mnie, czy dam 50 tys. UZS, na co uśmiechnąłem się i stwierdziłem, że to mój trzeci dzień i dam maksymalnie 25 tys. Oczywiście się zgodził. Zabrał po drodze młodego Uzbeka i zaczęliśmy rozmawiać. Standardowo – ile już tu jestem, co widziałem, skąd jestem i gdzie dalej jadę. Po chwili zgodziłem się, że za 10 USD on pokaże mi kilka ciekawych miejsc. Pierwszym była wytwórnia papieru, gdzie poznałem przypadkowo przewodnika Ormianina, którego żona jest Polką z Uzbekistanu. Nie zmarnowałem okazji i zostawiłem sobie kontakt do niego, który przyda się przy kolejnym wyjeździe. Miejsce było dość ciekawe, ponieważ pokazywało cały proces powstawania papieru z drewna. Po wypiciu kawy pojechaliśmy dalej.

Zdjęcie 26. Przypadkowo poznany Ormianin z Uzbekistanu, którego żona okazała się Polką z Uzbekistanu.  

Po jakimś czasie okazało się, że mamy problemy z samochodem (wyciekał olej). Pojechaliśmy kupić olej, ale po sprawdzeniu auta potrzebna okazała się wymiana uszczelki. Mój kierowca, wiedząc, że nie ma czasu, zadzwonił po syna i zamienili się autami. Zgodnie z planem pojechaliśmy później do obserwatorium Ulugbeka i mauzoleum św. Daniela. Nastepnie udaliśmy się do zachwalanej przez Mahmuda restauracji, gdzie podawali pyszny Mansur Szaszlyk. Wcześniej kupiliśmy w sklepie koniak, który mieliśmy w planach wypić wspólnie w trakcie kolacji. Tak jak pisałem wcześniej, w normalnym sklepie kupiłem piętnastoletni koniak Samarkanda za 79 tys. UZS, czyli ponad dwa razy taniej niż słabej jakości koniak trzyletni.

Zdjęcie 27. Pomnik Ulugbeka przy jego obserwatorium.
Zdjęcie 28. Wnętrze obserwatorium Ulugbeka.

W trakcie rozmowy okazało się, że mój towarzysz jest Tadżykiem i ma trzech synów, z których jeden jest milicjantem, oraz dwanaścioro wnucząt. W latach 1983-1983, w sumie przez trzy – cztery lata służył w Kabulu w Afganistanie. Jego ojciec –polityczny funkcjonariusz systemu – pracował w bazie lotniczej, więc on miał w miarę bezpieczną służbę. W związku z tym, że był sprawnym bokserem, służył jako sierżant w armii radzieckiej. W młodości przez 15 lat jeździł jako kierowca taxi w Moskwie, gdzie pracował wspólnie z Mołdawianami, Ormianami i Ukraińcami. Obecnie ma hotel i działkę poza miastem, gdzie jego żona uprawia kwiaty. Jego dwaj starsi synowie mają swoje domy, on natomiast mieszka z najmłodszym z nich. Jedliśmy pyszne szaszłyki, popijaliśmy koniak i przegryzaliśmy czekoladę. Ostatecznie ustaliłem z nim, że następnego dnia pojedzie ze mną za 350 tys. UZS w góry do wspomnianego już miasta, gdzie urodził się Timur, a następnie po powrocie zorganizuje mi podróż do Buchary za 200 tys. UZS. Po kolacji wziął taxi i odwiózł mnie pod sam hotel, gdzie kolejnego dnia miał mnie odebrać.